piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 9

- O nie! - powiedział Kevin przerywając nocną ciszę.
- Co jest? - zapytałam.
- Nie ma jakiejś innej drogi?
- Ale o co chodzi?
- Szukaj jakiejś innej drogi niż ta ścieżka. - powiedział wskazując na wąską ścieżkę przed nami.
- Nie można przejść obok niej?
- Nie, i tak tam dojdziemy, i tak! - powiedział dalej szukając drogi.
- Może odpoczniemy, bo chyba już jesteś zmęczony. - zaproponowałam.
- Niby czemu tak sądzisz?
- Bo majaczysz!
- Nie majaczę, po prostu nie chcę tam iść, nie chce ich spotkać. - powiedział.
- Gdzie nie chcesz iść, kogo nie chcesz spotkać?
- Nie ważne. - po czym kontynuował szukanie. - To nic z tego! Innej drogi nie ma!
- A może ta ścieżka nie prowadzi tam gdzie myślisz. - próbowałam mu dodać otuchy.
- Ja dobrze znam te ich ścieżki. To prowadzi tam, zobaczysz!
- A może się mylisz. Przecież ta ścieżka jest prawie taka sama jak inne.
- Masz rację, może ona nie prowadzi tam. - po czym zaczął iść ścieżką. Chyba się tych ,,ich'' strasznie bał, chociaż tego ,,O nie'' nie wypowiedział ze strachem.
Minęło już pół godziny, a my nadal szliśmy tą ścieżką. Padałam z nóg.
- Może zatrzymamy się, jestem okropnie zmęczona. - powiedziałam.
- Dobrze, jeśli chcesz.
Usiedliśmy pod jakimś drzewem. Po krótkiej chwili zasnęłam. Śniło mi się, że tata jest nadal w śpiączce, a całe królestwo mnie szuka. Widziałam Alice jak płacze, bo nie wie co zrobić. Król jest w śpiączce, a jego jedyna córka zniknęła, kto teraz będzie rządził? W królestwie panuje chaos. Za to w Królestwie Księżyca jedyną osobą, która się przejmuje zniknięciem Kevina jest jego mama. Jego ojciec martwi się tylko o swój miecz. Nagle obudziłam się. Był ranek, a Kevina nie było. Pomyślałam, że poszedł coś zjeść. Niedaleko było jakieś jezioro, więc pomyślałam, że się wykąpię. Po kąpieli włożyłam na siebie moją zielono-żółtą sukienkę, miałam ją na sobie dopiero drugi raz. Gdy wróciłam z powrotem do drzewa Kevin już tam był.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział uśmiechając się do mnie. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że on ma taki piękny uśmiech.
- Dziękuję... Ty też... eee... nieźle wyglądasz.
Chłopak zaśmiał się i powiedział:
- Jesteś słodka.
Zarumieniłam się.
- Może... my... ten... no... już... pójdziemy? - głupia, głupia głupia!
- Dobra. - powiedział po czym wstał i ruszył dalej ścieżką. Szliśmy, gdy nagle zobaczyłam miasteczko. Wszystko było małe. Spojrzałam na Kevina. Zrobił minę jakby nie chciało mu się tam iść. Przy bramie stał człowiek (a może to nie był człowiek), który sięgał mi do pasa (ewentualnie trochę wyżej).
- Dzień Dobry, jesteście ludźmi? - zapytał.
- Tak. - odpowiedział Kevin bez entuzjazmu.
- Jesteśmy z Góry Dnia i Nocy, a ty kim jesteś? - zapytałam.
- To krasnoludek. - to ostatnie słowo wypowiedział z obrzydzeniem.
- Tylko nie krasnoludek! Mu jesteśmy krasnoludami! Ta twoja koleżanka jest o wiele milsza, Kevin.
- Znacie się? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - powiedział Kevin. - Mój ojciec robił z nimi interesy.
- Wydaje mi się jakby to było jeszcze wczoraj, ale to chyba dlatego, że zostało mi jeszcze 500 lat życia.
- To jak długo w sumie żyjecie. - zapytałam.
- Nie mogę ci zdradzić, bo dowiesz się ile mam lat. A tak w ogóle nazywam sie Oliver, a panienka?
- Veronica, córka króla z Królestwa Słońca.
- Królestwo Słońca? 
- Tak wiemy co teraz powiesz, to nie możliwe przecież wasze królestwa są ze sobą skłócone, a ja mówię: przyjaźnimy się. - powiedział zirytowany Kevin.
- No dobrze, a po co tu przyszliście?
- Idziemy w stronę Płomiennej Góry. - wytłumaczyłam. - Innej drogi nie ma, więc chcieliśmy przejść tędy, możemy?
- Oczywiście, jak chcecie to możecie się nawet zatrzymać.
- Nie dzięki, już raz się gdzieś zatrzymaliśmy, więcej tego błędu nie popełnimy. - powiedział Kevin. Akurat tu się z nim zgadzałam. 
- No to wchodźcie. - powiedział Oliver otwierając nam bramę. Weszliśmy do środka. Wszystko było tu bardzo małe. Nawet gdybyśmy chcieli, to raczej trudno byłoby tu zanocować, nie zmieścilibyśmy się nawet do domu, a co dopiero do łóżka. Gdy byliśmy tak daleko Olivera, że już nie mógł nas słyszeć zapytałam:
- Dlaczego jesteś taki nie miły. On był dla ciebie miły.
- Jak trochę z nimi pobędziesz to dowiesz się, że oni są bardzo denerwujący.
- Oni nie są denerwujący. 
- Też tak kiedyś myślałem.
- Dlatego tak bardzo nie chciałeś tu iść, bo krasnoludy cię denerwują?
- Tak. - powiedział. Wtedy właśnie doszliśmy do końca miasteczka. Krasnolud stojący przy bramie już chciał nam otworzyć, gdy nagle usłyszeliśmy odgłos kopyt uderzających o ziemię.
- Jak to?! Tak wcześnie?! Myślałem, że przychodzą tylko nocą! - powiedział strażnik po czym wziął wielki róg, który leżał obok niego i zatrąbił, po czym zwrócił się do nas. - Chodźcie za mną! Szybko!
Poszliśmy za nim do małego domku, do którego ledwo się zmieściliśmy. 
- Co się stało? - zapytałam.
- Oni wrócili!
- Kto?
- Żywi nieżywi. - powiedział przerażony. - Szkielety, na które rzucono klątwę. Jest taka legenda, może opowiedzieć ją?
- Tak, opowiedz. - powiedziałam.
- Kiedyś nękali nas ludzie z drewnianego miasteczka, chcieli naszego złota i pieniędzy. Pewnego dnia pewien czarodziej chciał rzucić na nich klątwę, żeby już nigdy nie mogli wejść do naszego miasteczka, ale przez przypadek przeczytał złe zaklęcie. Ludzie zamienili się w proch, który wsiąknął w ziemię. Myśleliśmy, że już ich pokonaliśmy, ale myliliśmy się. Jeszcze tej samej nocy proch, który został po ludziach zamienił się w te szkielety. Mieli oni ze sobą broń i zaatakowali czarodzieja, gdy szedł spać, a księgę z zaklęciami podarli i została po niej tylko okładka. Podobno kartki są pochowane gdzieś w miasteczku. Jedną znaleziono pod szafą czarodzieja, ale to nie było zaklęcie, którego potrzebowaliśmy, reszty nie znaleziono, a szkielety nękają nas ciągle. Zwykle przychodzą nocą, ale tym razem wybrały sobie wcześniejszą porę. Macie pecha, będziecie musieli zostać tu aż sobie pójdą.
- A czemu po prostu nie możemy poszukać tego zaklęcia? Nie chcę tu zostać na całą noc. - powiedział Kevin.
- Szukaliśmy tych kartek wszędzie, ale one po prostu przepadły. Zapewne już są całe poniszczone i nic z nich nie można odczytać.
- Nie mówiłem, że mamy szukać kartki, tylko zaklęcie. 
- Nie mamy więcej ksiąg z zaklęciami, tamta była jedyna.
- Mówisz, że ten krasnolud, którego zabito był czarodziejem? - zaczął chłopak.
- Tak.
- Czy w jego dawnym domu ktoś teraz mieszka?
- Nie, a co?
- To, że może miał jeszcze inne księgi z zaklęciami, ale je ukrył.
- Wszystkie meble są wyniesione, a dom jest pusty, nie ma tam żadnej książki.
- A sprawdzaliście pod podłogą?
I wtedy krasnolud zrozumiał o co Kevinowi chodzi, i ja też.
- Ale jak przejść niezauważalnie do tego domu? Czy to daleko stąd? - zapytałam.
- Nie, to niedaleko. Chyba uda nam się przejść. - odpowiedział krasnolud po czym podszedł do drzwi. - Chodźmy.
Wyszliśmy ba zewnątrz i jak najszybciej schowaliśmy się z tyłu domu. Udało mi się zobaczyć jednego ze szkieletów. Trzymały miecze i miały na sobie resztki ubrań. Wyglądały dość strasznie. Przemknęliśmy szybko w ciemności za domami. Raz jeden ze szkieletów chyba nas usłyszał, bo odwrócił się w naszą stronę, ale my zdążyliśmy się już schować w gęstych zaroślach. Gdy szkielet odszedł pobiegliśmy dalej aż wreszcie dotarliśmy do domu czarodzieja. Weszliśmy do środka. Zaczęliśmy szukać czy coś nie odstaje z podłogi. Nagle krasnolud krzyknął:
- Znalazłem! - po czym otworzył. Była tam szkatułka pełna pieniędzy.
- No proszę! Nasz czarodziej był bogaty. - powiedział Kevin i już chciał wziąć, ale powstrzymałam go.
- To nie twoja własność!
- Przecież on już i tak nie żyje.
- Trochę szacunku dla zmarłych!
- Możemy dalej szukać?! - przekrzyknął nas krasnolud po czym zamknął szkatułkę. Zaczęliśmy szukać dalej, ale tym razem miałam oko na Kevina, chciałam być pewna, że nie zbliży się do szkatułki. Nagle spostrzegłam jakiś otwór w podłodze. Otworzyłam to i znalazłam księgę. Miała czerwoną okładkę ozdobioną złotą ramą. Było tam coś napisane złotym kolorem, ale nie potrafiłam tego odczytać.
- Chyba ją znalazłam. - powiadomiłam resztę. - Tylko nie wiem co tu jest napisane.
- Świetnie! Akurat potrafię język, którym mówią w tym mieście. - powiedział Kevin.
- Jak to?! - zdziwił się krasnolud. - Skąd znasz nasz język?! Tylko mieszkańcy tego miasta go znają!
- Byłem tu tyle razy, że zdążyłem się nauczyć tego języka. Języki szybko wchodzą mi w głowę.
Krasnolud wziął ode mnie księgę i zaczął szukać.
- Ta księga jest za gruba, to zajmie nam wieki! - powiedziałam, ale w tej samej chwili krasnolud krzyknął:
- Znalazłem!
- Tak szybko?
- Strona 20.
- Mieliśmy szczęście. I co teraz? - zapytałam.
- Po prostu wypowiem to zaklęcie i po sprawie. - powiedział Kevin.
- Potrzebujesz do tego rzepak. - powiedział krasnolud.
- Jak to? 
- Jeśli nie jesteś czarodziejem do czarów potrzebujesz zioła. Rzepak stosuje się w czarach odwracania zaklęć.
- I dopiero teraz mi to mówisz?! Gdzie mam teraz znaleźć rzepak?!
- Chodźcie za mną. - po czym podszedł do ściany i nacisnął jedną z cegieł. Otworzyło się przejście. Były tam schody prowadzące na dół. Wszyscy zeszliśmy na dół i zobaczyliśmy półki, na których stały fiolki z płynami i ziołami. Krasnolud zaczął szukać.
- To nie, to nie, nie... tutaj! - podszedł do nas i wyjął rzepak. - Musisz wycelować tym w kościotrupy wypowiadając w tym samym czasie zaklęcie. Powinno zadziałać. - po czym dał Kevinowi zioło. Zaczęliśmy wchodzić do góry, a potem wyszliśmy na dwór.
- Zostańcie tutaj. - powiedział po czym odszedł.
- Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie? - zapytałam.
- Nie.
- Jak to ,,nie"?!
- To są silne czary, a on nie jest czarownikiem, więc...
- Trzeba go powstrzymać! - i chciałam już biec, ale krasnolud mnie zatrzymał.
- Nie! Lepiej oglądać to widowisko z daleko. Jeśli będziesz blisko, może ci się coś stać.
- Nie obchodzi mnie to, trzeba go powstrzymać! - po czym pobiegłam w ciemność tam gdzie zniknął Kevin. Gdy go znalazłam wypowiadał już czar, a szkielety szły prosto na niego. ,,Różdżka" zaczęła się świecić na żółto.
- KEVIN NIE!
Ale on tego nie usłyszał, bo już wypowiedział zaklęcie,a z różdżki wystrzeliło żółte światło, które pomknęło w stronę szkieletów, a gdy do nich doszło wybuchło razem z nimi, a mnie i Kevina rzuciło na bok. Pamiętam tylko, że walnęłam się w głowę o coś zimnego i straciłam przytomność. Gdy się obudziłam ujrzałam biały sufit. Byłam w jakimś dużym pomieszczeniu. To był chyba szpital. Zauważyłam, że jest wieczór. Odwróciłam głowę w prawą stronę, ale zobaczyłam tylko szarą zasłonę. Spojrzałam w lewą i ujrzałam Kevina. Uśmiechał się.
- Obudziłaś się. Na szczęście. Spałaś trzy dni. - powiedział.
- Trzy?
- Tak. Ja obudziłem się już następnego ranka po wypadku.
Nagle zauważyłam, że prawa dłoń Kevina jest zabandażowana. Natychmiast się podniosłam i złapałam go za rękę.
- Co ci się stało?
- Oparzyłem się tą ,,różdżką".
- Boli?
- Już nie. Mam pytanie.
- Tak?
- Dlaczego tam przyszłaś? Powiedziałem ci przecież, żebyś została przed domem czarownika.
- Ten krasnolud powiedział, że może ci się coś stać. Chciałam cię powstrzymać.
- Przeze mnie leżysz tu teraz.
- To nie jest twoja wina.
- Właśnie, że moja!
- A tak w ogóle to co się stało? - chciałam zmienić temat. - Pamiętam tylko, że uderzyłam się w głowę.
- Wybuch odepchnął cię do tyłu. Walnęłaś o dom, a potem upadłaś w krzaki róż. Będziesz tu musiała chwilę zostać.
- A co z wyprawą?
- Będziemy musieli się zatrzymać. 
W tej samej chwili przyszedł lekarz i powiedział, że Kevin musi już wyjść. Pożegnaliśmy się, a Kevin pocałował mnie w policzek po czym jeszcze raz się pożegnał i wyszedł. To znaczy, że będzie przerwa w wyprawie. Aż nie wyjdę ze szpitala.

Mam nadzieję, że się podoba :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz