sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 7

Zbliżał się już ranek. Szliśmy całą noc i byliśmy okropnie zmęczeni, więc pomyśleliśmy, że tym razem zrobimy odpoczynek w dzień. Kevin cały czas nie mógł zasnąć, a ja nie wiedziałam czemu. Ciągle spoglądał w stronę wschodzącego słońca. Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam:
- Dlaczego ciągle patrzysz się w niebo? 
- 23 września. - odpowiedział. Wtedy właśnie przypomniałam sobie coś ważnego. Tyle wczoraj przeszliśmy, że prawie bym zapomniała. Rocznica śmierci mojej matki. I tak wiedziałam, że nie oto mu chodzi, więc dalej się dopytywałam.
- Jakieś święto?
- Pierwszy dzień jesieni. Jedno z najważniejszych świąt w Królestwie Księżyca. Co rok moi rodzice wyprawiają bal z tej okazji i słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam.
- Różne rzeczy. Czasem wypadek, pożar,... - przez chwilę widziałam przed oczami palące się Królestwo Słońca i moją matkę. - ... ale czasem dzieje się coś dobrego. 
- Oby nam się nie przytrafiło nic złego. - powiedziałam nadal myśląc o pożarze. Nie możliwe! To się przecież nie stało o północy tylko w południe.
- To tylko bajka, chyba nie wierzysz w nią?
- No nie wiem.
- To przez ten wielki pożar?
- Tak.
- Nie martw się. Jest mnóstwo innych ludzi na tym świecie, nie sądzę, żeby to się przytrafiło akurat nam, a jeśli tak to może będzie to coś dobrego.
- Dobrze, teraz pójdę już spać. Dobranoc. - powiedziałam.
- Dobranoc. - odpowiedział mi po czym położył się twarzą w stronę wschodzącego słońca. Po jakimś czasie zasnęłam.
Gdy się obudziłam zauważyłam namioty. Po chwili zorientowałam się, że jestem przywiązana do jakiegoś kawałka drewna, a obok mnie, także przywiązany, śpi Kevin.
- Kevin, obudź się. - zaczęłam go szturchać.
- Co jest? Czemu mnie budzisz? - zapytał.
- Ciii. - uciszyłam go. - Gdzie my jesteśmy.
Kevin rozejrzał się po namiotach.
- Nie wiem. - odpowiedział. Nagle z jednego z namiotów wyszedł dość wysoki facet w dziwnym ubraniu i czarnych włosach. Na głowie miał przepaskę z dwoma piórami. Zaczął coś krzyczeć w nieznanym przez nas języku. Wyglądało to jakby kogoś wołał. Z namiotów wyszło więcej podobnie ubranych ludzi. Jeden z nich podszedł do nas. Powiedział coś, ale my nie zrozumieliśmy. Mężczyzna spróbował w innym języku.
- Kim jesteście wy? - zapytał.
- My przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - powiedziałam powoli wskazując w stronę mojego domu. Góry już dawno nie było widać. Wydawało mi się, że facet mnie zrozumiał, bo od razu spojrzał na mój naszyjnik, a potem na Kevin.
- Wy z innych królestwa. To nie może być.
- Przyjaźnimy się. - powiedział Kevin. Znowu pomyślałam czy tak naprawdę jest i czy on nie chce mnie oszukać.
- Ja wam nie ufać! Nie wierzyć! - krzyknął mężczyzna.
- Wypuść nas! Proszę! - powiedziałam.
- Nie! Wy wejść na mój teren! Wy zostać tu i zginąć! - krzyknął po czym powiedział coś do innego faceta. Chyba powiedział mu, żeby stał tu na warcie, bo wszyscy oprócz niego poszli z powrotem do namiotów. 
- Musimy stąd uciec. - szepnęłam do Kevina. - Może spróbujesz przeciąć linę swoim mieczem?
- Tak, bo ten strażnik na pewno nie zauważy wielkiego miecza. - odpowiedział chłopak z sarkazmem. - Nie zabrali ci torby. - powiedział nagle. Natychmiast spojrzałam na nią. Faktycznie, nie zabrali mi jej.
- Może uda mi się wyciągnąć mój nóż. 
Zaczęłam próbować, ale nie mogłam ruszyć ręką, była za mocno związana. Zrezygnowana spojrzałam w niebo.
- Już po dwunastej. - powiedziałam patrząc na słońce. Potem zaczęłam myśleć o rodzicach, o Alice, o Królestwie Słońca i o tym, że już pewnie nigdy tam nie wrócę.
Zaczęło się ściemniać. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że tu są także kobiety, tak samo dziwnie ubrane jak mężczyźni. Chyba przygotowywali się do Pierwszego Dnia Jesieni. Będą świętować w nocy, więc pomyślałam, że wtedy możemy się wymknąć. 
Była już prawie północ. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci świętowali. Rozpalili wielkie ognisku daleko od nas, jedli mięso i - jak mi się wydawało - pili piwo oraz śpiewali piosenki w swoim języku. Nie zwracali na nas uwagi, a strażnik, który miał nas pilnować właśnie zasnął. To była idealna szansa, żeby uciec. Po kilku nieudanych próbach, Kevin wyjął swój miecz i przeciął liny. Byliśmy wolni. Schowaliśmy się za jeden z namiotów i nagle wszyscy zamilkli. Potem zaczęli coś krzyczeć. Brzmiało to jak odliczanie. Wtedy właśnie sobie to skojarzyłam.
- To indianie. - szepnęłam.
- Masz racje. Że też nie wpadłem na to wcześniej. - powiedział Kevin.
- Czytałam o nich w książkach i chyba wiem co mówią: piętnaście, czternaście, trzynaście...
- Odliczają sekundy do północy. - szepnął Kevin.
- Mówiłeś, że o północy zdarza się coś złego. A jeśli nas złapią i znów przywiążą. - zaczęłam panikować. 
- Nie coś złego tylko niespodziewanego. - Kevin próbował mnie uspokoić, ale mu się nie udało, więc zbliżył się do mnie i złapał mnie za ręce. - Spokojnie. - powiedział. Spojrzałam mu prosto w oczy i dokładnie w chwili, gdy indianie wykrzyczeli ,,zero" w swoim języku, nie wiem czemu, ale go pocałowałam. Po krótkiej chwili oderwałam się od niego. Patrzał na mnie zdziwionym, ale także szczęśliwym wzrokiem.
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nie musisz przepraszać. - po czym uśmiechnął się do mnie. - Musimy już iść. - powiedział ciągnąc mnie w stronę lasu. Weszliśmy do niego i szliśmy tak przez całą noc. Cały czas myślałam dlaczego to zrobiłam, ale dopiero po jakiejś godzinie zrozumiałam.
- ...słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.

Podoba się? Piszcie :)

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 6

- Przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - odpowiedział Kevin. - Dość długa droga stąd do niej.
- Słyszałem o tej górze. Z którego królestwa? - zapytał jeden ze strażników. Wtedy ja i Kevin odpowiedzieliśmy w tym samym momencie tyle, że ja powiedziałam ,, Krainy Słońca", a chłopak ,,Krainy Księżyca".
- No proszę. Nie zdążyliście się pozabijać przez tą całą drogę, czy może spotkaliście się dopiero teraz?
- Przez te całe dwa dni udało nam się nie zabić. To, że nasze królestwa się nie lubią to nie znaczy, że my jesteśmy wrogami. - powiedział Kevin. Wtedy właśnie zaczęłam rozmyślać nad tym czy na pewno nie powinnam uważać go za mojego wroga. Czy mam mu zaufać?
- Chcielibyśmy przejść na drugą stronę przez miasto. Innej drogi nie ma. - wytłumaczył chłopak.
- W takim razie musicie porozmawiać z burmistrzem.
- Burmistrzem? Nie macie króla? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, nie mamy. - powiedział po czym zaczął wołać kolegę, który stał po drugiej stronie bramy. - Jim!
Chłopak podszedł szybkim krokiem.
- Tak? - zapytał.
- Zaprowadź naszych gości do burmistrza. - polecił mu strażnik.
- Tak jest! - powiedział Jim po czym otworzył bramę i zaprosił nas do środka.
- I jeszcze coś, Jim. - powiedział strażnik pokazując chłopakowi aby podszedł bliżej. Zaczął szeptać, ale ja i tak to usłyszałam. - Miej na nich oko.
Jim tylko zrobił minę, która mówiła ,,dobrze" i zaczął prowadzić nas przez miasto. Wszystkie domy były zrobione z drewna i leżały z prawej i lewej strony drogi, która prowadziła do największego budynku w mieście, który leżał na jej samym końcu, a na jego górze była ów wieża, którą widziałam już z daleka. Gdy przechodziliśmy tak przez to drewniane miasteczko, ludzie patrzeli na nas i szeptali. Zauważyłam, że patrzą się na nasze wisiorki. Pewnie dziwili się, że przyszliśmy razem choć jesteśmy z tych dwóch różnych królestw. Po chwili zatrzymaliśmy się przed schodami do wielkiego budynku. Jim kazał nam poczekać, a sam wszedł na schody i doszedł do drzwi po czym zapukał. Usłyszałam kroki i krzyk ,,Już idę!", a potem drzwi otworzyły się. Stał w nich gruby czarnowłosy mężczyzna z wąsami.
- Cóż się stało, że przychodzisz do mnie o tak wczesnej porze? - zapytał, ale wtedy jego wzrok powędrował na nas. - A kogo my tu mamy? - po chwili zauważył nasze wisiorki. - Przybywacie z Góry Dnia i Nocy, zgadłem?
- Tak jest! - powiedział Kevin. - Pan to burmistrz tego miasta, tak? 
- Tak! Wejdźcie do środka. - powiedział. Weszliśmy do wielkiego budynku. Burmistrz zaprowadził nas do salonu. - Jestem Fernando, burmistrz tego miasta. - przedstawił się. - Po co tu przyszliście?
- Chcieliśmy tylko przejść na drugą stronę, a innego przejścia nie było. - odpowiedziałam mu. 
- Wydaje mi się iż w tym nie mogę wam pomóc. Nikogo nieznanego nie wpuszczam do mojego miasta, nawet jak ten ktoś chce po prostu przejść na drugą stronę, więc sądzę, iż będziecie musieli znaleźć inną drogę. A jeśli spróbujecie się tu włamać to wylądujecie w więzieniu.
- Ale innej drogi nie ma, no chyba, że pójdziemy na około, a to zajmie nam za dużo czasu. - powiedziałam.
- A gdzie się tak spieszysz, dziecko?
- Muszę znaleźć coś ważnego co pomoże mi w uzdrowieniu ojca.
- A pytałaś już króla o poradę. Jesteś z Królestwa Słońca jak widać, a tam, jak słyszałem, król nie jest taki ostry jak w Królestwie Księżyca.
- Tylko, że król to mój ojciec!
Burmistrz zaniemówił.
- A tak przy okazji, dziękuję za obrażenie mojego ojca. - powiedział Kevin z sarkazmem. - Może czasem bywa ostry, ale nie jest taki zły.
Fernando aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Czy... czy wy jesteście potomkami króla i królowej tych królestw? - zapytał nadal ze zdziwieniem.
- Bingo! - odpowiedział Kevin.
- Bardzo przepraszam! Nie wiedziałem! Oczywiście, że możecie tu przejść, albo nawet zostać. Mamy piękny pusty domek niedaleko stąd, wyposażony w jedzenie.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam. - My tylko chcemy przejść na drugą stronę.
- Ależ nalegam. Na pewno stęskniliście się za miękkim łóżkiem i dobrym jedzeniem. Ile już tak wędrujecie?
- Dwa dni. - odpowiedział Kevin. - Mniej więcej dwa dni. - dodał.
- Uważam, iż chyba czas na krótki odpoczynek. - próbował nas przekonać burmistrz. 
- Hmm... to chyba nie jest taki zły pomysł, co nie Veronica? - powiedział Kevin.
- Jeden dzień przerwy nie zaszkodzi. - uległam.
- Świetna decyzja! - powiedział Fernando pokazując swoje lekko żółtawe zęby. - Zaprowadzę was do tego domu. - po czym wyszliśmy z domu burmistrza i ominęliśmy go. Chwilkę szliśmy aż dotarliśmy do jednego z tych większych domów w miasteczku. Nie był aż tak duży jak ten burmistrza, ale był w sam raz. Widziałam stąd bramę, która prowadziłam na drugą stronę, a jeszcze dalej wysoką górę, w której powinien znajdować się klejnot. Dopiero teraz zauważyłam jaka długa droga nas jeszcze czeka i pomyślałam, że ten odpoczynek to naprawdę dobry pomysł. Weszliśmy do środka. Kuchnia, jadalnia i salon były ze sobą połączone, co sprawiało, że wyglądały jak jeden wielki pokój. Z prawej strony zauważyłam wąskie, kręcone schody prowadzące na górę. Weszliśmy tam i ujrzeliśmy korytarz oraz dwa pokoje, oba to były sypialnie.
- A gdzie toaleta. - zapytałam. Fernando zaprowadził nas z powrotem na dół. Dopiero teraz zauważyłam, że tam były jeszcze jedne schody,które prowadziły na dół. Zeszliśmy tam i zobaczyliśmy drzwi oraz je otworzyliśmy. Za nimi była tylko mała toaleta. Wróciliśmy z powrotem do salono-jadalnio-kuchni.
- Czujcie się jak u siebie w domu. - powiedział burmistrz po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi. Od razu poszłam coś zjeść, byłam już trochę głodna, a nie chciałam marnować jedzenia, które spakowałam na drogę, więc pomyślałam, że coś sobie tu zjem. Kevin chyba pomyślał to samo, bo wyjął bułkę, słoik marmolady i posmarował sobie obie połówki. Zaczął jeść jedną z nich, a drugą położył przede mną
- Proszę. - powiedział.
- Dzięki. - po czym zabrałam się do jedzenia. Koło 18:00 podeszłam do Kevina i powiedziałam:
- Chyba powinniśmy już ruszać.
- Tak szybko?
- Jesteśmy tu już 10 godzin. Sądzę, że jeśli chcemy wrócić do zamku zanim będzie zima to powinniśmy już iść.
- Aż tak daleko to nie jest. Spokojnie dojdziemy tam za jakieś cztery dni.
- Nie wiadomo co czeka nas po drodze i przypominam, że musimy jeszcze wrócić z powrotem, a ja nie zamierzam znowu wracać do tych Alfejów.
- Abfejów. - poprawił mnie Kevin.
- Abfejów. Tak czy siak powinniśmy już ruszać, bo będziemy musieli potem jakoś ominąć tą jaskinię.
- Niech ci będzie! - zgodził się chłopak i wstał z kanapy. Poszłam jeszcze tylko do kuchni i wzięłam trochę jedzenia, a potem wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę bramy.
- Proszę otworzyć bramy, jestem księciem z Królestwa Księżyca, a to jest księżniczka z Królestwa Słońca. - wskazał na mnie. -  Zatrzymaliśmy się tu na jakiś czas, ale musimy już iść.
- Burmistrz rozkazał nie wypuszczać was z miasta. - powiedział jeden ze strażników.
- Co?! Niby czemu?! - zapytałam.
- Już od dawna chcieliśmy wydobyć trochę jedzenia i pieniędzy od Królestwa Księżyca, a teraz mamy szansę. - powiedział strażnik. - A jeśli się nie uda to może Królestwo Słońca coś nam da. - dodał. - A teraz z powrotem do domu! No chyba, że chcecie pójść do więzienia.
Wróciliśmy posłusznie do domu i usiedliśmy na schodach, które prowadziły do drzwi wejściowych.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. - powiedziałam do Kevina.
- Chcecie się wydostać z miasta? - powiedział jakiś chłopięcy głos. Poznałam, że był to młody chłopiec. Odwróciłam się. Chłopiec, który wyglądał na 8 lub 9 lat i miał blond włosy patrzał na nas swoimi ciemnymi oczami. Nie wyglądał jakby pochodził z bogatej rodziny. Chłopiec wszedł po schodach i usiadł koło mnie. - Ja wiem jak się stąd wydostać. Sam czasem wychodzę na zewnątrz, żeby zobaczyć jak wygląda świat poza bramą. Strażnicy nie wypuszczają z miasta nikogo, no chyba, że burmistrz na to zezwoli.
- Kim jesteś, chłopcze? - zapytałam.
- Jestem Mike. - odpowiedział.
- Czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Ja nie mam rodziców.
Zapanowała cisza. Po chwili przerwałam ją.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Nic nie szkodzi, ale chcecie, żebym wam pomógł czy nie?
- A co chcesz w zamian? - zapytał Kevin.
- Nic.
- Nie wygaduj bzdur. Takie dzieciaki jak ty zawsze chcą czegoś w zamian.
- Kevin! - krzyknęłam na niego. - A jest coś czego możesz potrzebować? Będę miała nieczyste sumienie jak mi pomożesz i nie dostaniesz nic w zamian.
- Niczego nie potrzebuję. Zawsze uda mi się wygrzebać jakieś resztki jedzenia ze śmietnika i znalazłem sobie pusty dom, żeby tam nocować. Niczego więcej mi nie potrzeba.
- Dobrze, to dostaniesz trochę jedzenia ode mnie. Mam jeszcze dużo. - powiedziałam.
- Nie musi pani.
- Ależ muszę.
- Możecie już skończyć. - przerwał nam Kevin. - Zaprowadź nas do wyjścia, a potem damy ci trochę żarcia. Tylko chodźmy już.
Wtedy właśnie chłopiec zaprowadził nas przez wąską ścieżkę daleko od bramy wejściowej. Gdy doszliśmy na miejsce, Mike odsunął kawałek drewna od bramy i pokazał na dziurę. Przeszliśmy przez nią, a ja wyjęłam z torby bułki i trochę owoców i warzyw po czym włożyłam je do woreczka, które wzięłam ze sobą z zamku. Wręczyłam chłopakowi też kilka monet.
- Jak już zjesz wszystko to możesz coś sobie kupić. - powiedziałam.
- Dziękuję. - odpowiedział Mike. - To do widzenia!
- Do widzenia. - odpowiedzieliśmy chórem ja i Kevin (chociaż on z mniejszym entuzjazmem) i dalej wyruszyliśmy w stronę Płomiennej Góry.


Tym razem trochę dłuższy rozdział :) Podoba się? Zdjęcie Mika możecie zobaczyć na stronie Bohaterowie :)

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 5

Nagle Kevin wyjął miecz.
- Skąd ty to masz? - zapytałam.
- ,,Pożyczyłem" od taty. Nie zauważyłaś?
- Nie.
Wtedy właśnie chłopak zaczął zabijać stwory jeden po drugim. Nie mogłam na to patrzeć, bo nie lubię, gdy ktoś kogoś lub nawet takie coś zabija. Po jakimś czasie spojrzałam, żeby zobaczyć ile ich jeszcze zostało. Dziwne stworzenia zaczęły wchodzić na Kevina. Chłopak próbował je zepchnąć, ale one trzymały się zbyt mocno. Jak już mówiłam nie lubię zabijania, ale co miałam zrobić. Wyjęłam z torby nóż i poszłam pomóc chłopakowi. Udało mi się uwolnić go od stworzeń. Zaraz po tym zaczęliśmy zabijać wszystkie potwory. Nagle zauważyłam TO. To była mała łódka. Nie wiem jak mogliśmy jej wcześniej nie zauważyć. Powiedziałam o tym Kevinowi. 
- Ty idź po łódkę, ja będę cię chronił przed tym... czymś. - powiedział chłopak. Zrobiłam jak mi kazał. Przybliżyłam łódkę do brzegu i weszłam do niej. Zaraz po mnie wszedł Kevin. Każdy z nas wziął jedno wiosło i zaczęliśmy wiosłować w stronę wyjścia. Co chwilę musieliśmy strząsać potwory z wioseł. Gdy dotarliśmy na brzeg jeziora i wyszliśmy z łódki, zaczęliśmy biec. Wybiegliśmy z jaskini i pobiegliśmy trochę dalej, żeby te stworzenia znowu nas nie dopadły. Po jakimś czasie biegania zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy za siebie. Jaskinia już znikła z pola widzenia. Po stworach też nie było śladu. Usiedliśmy na zielonej trawie obok źródła. Kevin napił się z niego trochę wody, a ja wyjęłam swoją z torby i także się napiłam.
- Abfeje, głupie stworzenia. - odezwał się nagle chłopak.
- Co?
- Nigdy nie słyszałaś o Abfejach?
- Nie.
- Głupie stwory. Przyczepiają się do wszystkiego co spotkają na swojej drodze, a potem to zjadają. Mają ostre zęby, więc lepiej na nie uważać. - powiedział. - I jeszcze coś, żyją tylko w wodzie i wolą ciemność. - dodał. Po chwili odpoczynku wstaliśmy i poszliśmy dalej. Szliśmy w ciszy, aż wreszcie ja ją przerwałam.
- Czy twój ojciec w ogóle wie, że masz jego miecz? - zapytałam.
- Teraz już pewnie wie. To jego najcenniejszy miecz. Nawet dał mu imię, Nora.
- Nora?
- Tak, Nora. Musi być bardzo zły na mnie, to jedna z rzeczy, które kocha najbardziej. - powiedział Kevin po czym się zaśmiał. Po dłuższym czasie zaczęły mnie boleć nogi, a że już się ściemniało, usiedliśmy pod drzewem, a Kevin rozpalił ognisko za pomocą patyka. Gdy na niebie pojawił się księżyc chłopak spojrzał na niego.
- Już za dwa dni pierwszy dzień jesieni, jedno z najważniejszych świąt w Królestwie Księżyca.
- Oraz rocznica śmierci mojej matki. - powiedziałam wzdychając. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu, ale udało mi się powstrzymać przed płaczem.
- Przykro mi. - powiedział chłopak.
- Mnie też.
- Czemu twoja matka umarła jeśli mogę zapytać? - powiedział chłopak niepewnie.
- Przez wielki pożar 9 lat temu.
- Słyszałem coś o nim. Wiesz co spowodowało ten pożar?
Spojrzałam na chłopaka po czym westchnęłam.
- Na prawdę nie wiesz?
- A skąd miał bym wiedzieć?
- Twój ojciec się nie pochwalił?
- O co ci chodzi?
- Twoje królestwo. Królestwo Księżyca. To ono spowodowało pożar. - powiedziałam po czym odwróciłam się do niego plecami.
- Bardzo mi przykro. - powiedział chłopak. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Po jakimś czasie poczułam się zmęczona. Położyłam się i zasnęłam. Obudziłam się wcześnie. Kevin już nie spał. Zaproponował, żebyśmy poszli dalej, a on się zgodził. Dziś znów był bardzo cichy, pewnie przez naszą wczorajszą rozmowę. Pomyślałam, że powinnam coś powiedzieć.
- Wiem, że to nie twoja wina, że zaatakowaliście nasze królestwo.
- Miło. - odpowiedział. Znowu szliśmy w ciszy. Znowu chciałam coś powiedzieć, ale wtedy zauważyłam czubek wieży. Była ona z drewna. Im bliżej szliśmy tym więcej mogłam zobaczyć. Na wieży był zegar, który wskazywał godzinę 8:30. Po chwili zza góry wyłoniło się drewniane miasteczko. Nie było jak go ominąć, więc pomyśleliśmy, że wejdziemy do niego. Doszliśmy do wielkiej bramy przy, której stało dwóch strażników.
- Stop! - krzyknął jeden z nich. - Kim jesteście i skąd pochodzicie?


Wiem, długo nie dodawałam, ale wreszcie udało mi się napisać. Mam nadzieję, że się podoba :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 4

Obudziłam się koło południa. Nie chciałam wczoraj przerywać podróży, ale zaczął padać deszcz i musieliśmy się schronić w jaskini. Nie wiem jakim cudem zasnęłam przy Kevinie. On cały czas gadał o tym jak niebezpieczna jest ta wyprawa, i że to może być zwykła bajka oraz, że nie powinnam wierzyć we wszystko co mi ludzie powiedzą lub co gdzieś przeczytam. Miałam go dość. Myślałam, że jak się obudzę to on dalej zacznie gadać o tym samym, ale jego nie było. Czy może jednak wrócił z powrotem? Wyszłam na dwór. Nigdzie w pobliżu nie było żadnej rzeki, ani jeziora, więc nie miałam jak się umyć. Po chwili zauważyłam Kevina opartego o górę i patrzącego w stronę Płomiennej Góry.
- Eee... dzień dobry. - powiedziałam.
- Hej. Dobrze się spało?
- Nawet.
- To dobrze. 
- Może jesteś głodny?
- Nie. Znalazłem jabłoń i zerwałem sobie kilka jabłek, ale może ty coś zjesz. Wzięłaś coś ze sobą czy miałaś zamiar sama coś upolować?
- Mam coś, ale zjem po drodze, bo musimy już ruszać.
- Tak szybko? Dopiero co wstałaś.
- Chcę jak najszybciej dojść do tej góry, a poza tym w mojej torbie nie ma tak dużo miejsca, więc nie mogłam wziąć dużo jedzenia ze sobą.
- Jasne. To chodźmy. - powiedział po czym wstał. Weszłam jeszcze do jaskini, żeby wziąć moją torbę i wyjęłam z niej bułkę po czym wyszłam z jaskini i zaczęłam jeść. Między nami panowała cisza co było dziwne, bo myślałam, że Kevin zacznie znowu gadać o tym jak to niebezpiecznie może być. Szliśmy tak cały czas w ciszy, aż nie doszliśmy do wielkiego kamienia, który zagradzał nam drogę.
- Chyba powinniśmy się wspiąć na górę. - powiedział Kevin. I tak właśnie zrobiliśmy, ale gdy już byliśmy na górze zobaczyliśmy rzekę po drugiej stronie.
- I co teraz? - zapytałam.
- Nie wiem. Nie mamy jak stąd wyjść, bo wszędzie wokół są góry. Możemy się tylko cofnąć.
- Nie, nie tylko. - po czym zaczęłam się wspinać po górze, która była z naszej prawej strony.
- Nich ci będzie. - po czym chłopak zaczął robić to samo. Po jakimś czasie doszliśmy na górę.
- Miałaś racje. - powiedział zdziwiony Kevin.
- No jasne, że tak. - powiedziałam zadowolona z samej siebie i zaczęłam iść w stronę góry. Znowu szliśmy w ciszy. Po jakimś czasie musieliśmy schodzić na dół. Na samym dole była jaskinia.
- Wchodzimy? Nie mamy jak jej ominąć, a tam z tyło widzę małe światełko, może to jest wyjście. - powiedziałam.
- Dobrze. - po czym wszedł do środka. Czy on nie był jakiś zbyt... posłuszny? Weszłam za nim. Chwilę szliśmy, gdy nagle...
- Tam jest wyjście! - powiedziałam i chciałam iść dalej, ale weszłam do... wody. - Co to?
- To wygląda jak takie małe jezioro, ale ja bym do niego nie wchodził. Jeśli tam coś jest?
- Nie możliwe. - powiedziałam po czym weszłam do wody, ale wtedy coś mnie złapało za nogę. Próbowałam się uwolnić, ale nie mogłam, to coś było za silne. Kevin zaczął mi pomagać i udało się. Wtedy zobaczyłam to, choć nie wiedziałam co to było. Wyglądało jak bardzo niski człowiek (sięgało mi do pasa) z płetwami i bez włosów. Było ohydne. Po chwili z wody wynurzyło się o wiele więcej takich samych stworzeń.

Trochę krótki, ale następny spróbuję zrobić dłuższy. :)

środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 3

Wiem, pomyślicie, że to głupie, i że nie powinnam wierzyć w bajki, ale musiałam to zrobić. A jeśli to prawda? W końcu warto spróbować. Zaraz jak się obudziłam, przebrałam się i szybko zaczęłam szukać mojej torby. Gdy ją znalazłam, zaczęłam pakować do niej ubrania, moją szmacianą lalkę, bez niej nigdzie bym nie poszła, nóż oraz trochę pieniędzy. Potem zeszłam na dół i po cichu weszłam do kuchni. Spakowałam trochę jedzenia i wodę, potem wróciłam do pokoju i schowałam torbę pod łóżko. Ponownie zeszłam na dół, ale tym razem skierowałam się do jadalni.
- Tak wcześnie? - zapytała Alice, gdy weszłam. - Myślałam, że jeszcze śpisz, Księżniczko.
- Dziś się po prostu wcześniej obudziłam i nie mogłam już zasnąć. - wytłumaczyłam siadając na moje miejsce. - Co z tatą?
- Jest trochę lepiej, ale nadal nie za dobrze. Właśnie miałam mu zanieść śniadanie. - powiedziała gosposia, po czym wyszła. Zjadłam do końca i poszłam odwiedzić ojca. Po odwiedzinach poszłam do biblioteki. Przeczytałam kilka krótkich książek, gdy nagle zorientowałam się, że już pora obiadu. Weszłam do jadalni, zjadłam obiad, chwilę pogawędziłam z ciocią Alice i wyszłam na dwór. Skierowałam się w stronę ogrodu. Gdy doszłam, przechadzałam się po nim podziwiając różne rodzaje kwiatów. Przypomniało mi się jak w moje 11 urodziny mój tata mnie tu przyprowadził. Byłam taka szczęśliwa, ten ogród był tak piękny i nadal jest. Nic się nie zmieniło. Przypominały mi się wszystkie chwile, które spędzałam tu z moim ojcem. Wtedy właśnie poczułam, że nie potrafię opuścić tego miejsca, ale chciałam też pomóc ojcu. A jeśli to tylko bzdura? Jeśli on się domyślił, że będę chciała znaleźć ten klejnot i zastawił pułapkę? To naprawdę ryzykowna wyprawa, więc nie wiem czy mam to robić. Z tą myślą wróciłam do zamku i skierowałam się w stronę pokoju mojego ojca. Drzwi były otwarte, a taty nie było. Jak najszybciej pobiegłam do jadalni. Tam też go nie było. Podeszłam do Alice.
- Gdzie jest tata? - zapytałam zmartwiona.
- W szpitalu. - powiedziała smutnie. - Gdy spytałam go czy mam mu przynieść obiad, on powiedział, że nie muszę, i że zje w jadalni, po czym wyszedł z pokoju. Przy schodach zapytałam czy mam mu pomóc, ale on nie chciał mojej pomocy, więc odpuściłam. Na środku schodów przewrócił się i walnął głową o ścianę. Razem z moimi koleżankami zaniosłyśmy go do szpitala. Teraz jest w śpiączce.
Nie odpowiedziałam nic, po prostu pobiegłam. Gdy wyszłam z zamku, weszłam jeszcze do ogrodu i zerwałam jego ulubione kwiaty, tulipany. Potem pobiegłam jak najszybciej do szpitala. Weszłam do niego i znalazłam mojego ojca. Włożyłam mu kwiaty do wazonu, który leżał na szafce obok jego łóżka i zaczęłam płakać. Wtedy właśnie postanowiłam, że zrobię to, znajdę Ognisty Klejnot i wyleczę mojego ojca. Po kilku minutach ucałowałam tatę w policzek i wyszłam ze szpitala. Poszłam do mojego pokoju i leżałam przypominając sobie chwile, które spędziłam z rodzicami. Po kolacji weszłam do łóżka, ale nie spałam. Po jakimś czasie do mojego pokoju weszła Alice. Udawałam, że śpię i jak widać nabrała się, bo po chwili wyszła zamykając za sobą drzwi. Gdy księżyc był wysoko na niebie, czyli o północy po cichu wyszłam z mojego łóżka, wyjęłam spod niego moją torbę i po cichu wymknęłam się z pokoju. Kilka razy strażnicy prawie mnie zobaczyli, ale na szczęście jestem szybka i bardzo dobrze się chowam. Wyszłam z zamku i skierowałam się w stronę bramy. Wiedziałam, że strażnicy nie otworzą mi jej o tak późnej porze, więc spróbowałam wspiąć się po bramie. Po kilku nie udanych próbach udało mi się, lecz schodząc podarłam trochę moją sukienkę.
- Świetnie. - szepnęłam do siebie. Weszłam do lasu, nie powiem, trochę się bałam, ale muszę to zrobić dla mojego taty. Weszłam na łąkę i zaczęłam schodzić po górze. Nie wychodziło mi to za dobrze. Nagle skała, której się trzymałam oderwała się i spadłabym w dół, ale ktoś mnie złapał i wciągnął  z powrotem na górę. To był znowu on. Jak on się nazywał? A, wiem, Kevin.
- Lubię wspinaczkę, ale o północy? Na to nigdy bym nie wpadł. - powiedział.
- Nie jestem tu, żeby się wspinać. Próbuję zejść na dół. 
- Żywa? Bo to wyglądało inaczej. - powiedział z tym jego uśmieszkiem. Ten koleś naprawdę mnie denerwuje.
- Muszę już iść. - po czym odwróciłam się do niego plecami.
- A dokąd? Chyba nie chcesz iść na Płomienną Górę?
- Właśnie tam idę. Chcę znaleźć Ognisty Klejnot i uzdrowić mojego tatę.
- Uwierzyłaś w tą historię? Znaczy nie mówię, że to nie może być prawda, ale jak się okaże, że to zwykła bajka i poszłaś tam na marne?
- Warto spróbować.
- Po drodze może cię spotkać dużo niebezpieczeństw. - wydawało mi się jakby on próbował mnie zatrzymać.
- Jakoś dam radę. - po czym chciałam już schodzić na dół, ale wtedy on to powiedział.
- Ale klejnotu pilnuje smok.
- Smok?
- Tak. Ogromny smok, który zieje ogniem i zjada każdego kto go obudzi lub zabierze mu klejnot.
- A czemu zależy mu tak na tym klejnocie?
- Bo to jedyna rzecz, która może go zabić. - powiedział. - On jest o wiele gorszy niż inne smoki, słyszałem nawet, że to najstraszniejszy i najniebezpieczniejszy smok na świecie.
- Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?
- Bo nie sądziłem, że mi uwierzysz, a tym bardziej, że będziesz próbowała znaleźć ten klejnot.
- Ale powiedziałeś, że zabija każdego kto go OBUDZI, a ja nie zamierzam go budzić, więc pa. - znów chciałam schodzić na dół, ale...
- To w takim razie idę z tobą. To bardzo niebezpieczna wyprawa, nie możesz iść sama.
- Nie ma mowy.
- I tak pójdę z tobą i za nic nie wrócę, no chyba, że ty też wrócisz. - powiedział i zaczął schodzić na dół. - Lub jeśli mnie stąd zrzucisz. - dodał. Z jakiegoś powodu musiałam się uśmiechnąć, a potem także zaczęłam schodzić na dół. Zapowiadała się bardzo długa podróż. 

Podoba się? :) Mam nadzieję, że tak. Jutro mam długo szkołę, więc nie wiem czy zdążę dodać, ale spróbuję jak najszybciej. :]

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 2

Obudziłam się dziś późno, koło południa. Wstałam i ubrałam jedną z moich ulubionych sukni.











Zaraz po tym zeszłam do jadalni. Alice przygotowała mi dziś przepyszną jajecznicę. Zjadłam ją, popiłam herbatą i poszłam zobaczyć jak czuje się mój tata. Gdy weszłam do jego pokoju, on leżał cały blady na łóżku i kaszlał.
- Wszystko dobrze, tatusiu? - zapytałam troskliwie.
- Przez tą noc jeszcze bardzie zachorowałem. Zapomniałem, że okno nie jest zamknięte i zasnąłem z otwartym. - odpowiedział ojciec.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, nic na to nie poradzisz. Możesz wyjść na dwór. Pogoda jest świetna. Gdyby tylko taka była tej nocy.
Zaraz po tym wyszłam. Skierowałam się w stronę ogrodu. Dla odmiany zerwałam kilka tulipanów i poszłam na cmentarz. Gdy doszłam do grobu mojej matki, położyłam na nim kwiaty i zaczęłam się modlić. Zaraz po tym pożegnałam się z matką i skierowałam się w stronę bramy. Strażnicy powitali mnie jak zwykle z uśmiechami na twarzach i otworzyli bramę. Poszłam do lasu. Szłam i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Gdy doszłam na łąkę, usiadłam i zaczęłam myśleć o mamie, a potem o tacie.
- Jak mogę pomóc mojemu tacie? - pomyślałam na głos.
- Zależy czy chodzi o zdrowie czy o pieniądze. - powiedział jakiś głos za mną. Natychmiast wstałam i odwróciłam się. To był ten sam chłopak, którego widziałam wczoraj. Spojrzałam na jego wisior, miałam nadzieję, że zobaczę słońce i będę mogła odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego zobaczyłam księżyc. Szybko odsunęłam się od niego.
- Odejdź stąd! Jesteś z Królestwa Księżyca.
- I co z tego? I nie pójdę, ponieważ ja zawsze tu przychodzę, od kiedy skończyłem 11 lat.
- Ja też zawsze tu przychodzę, ale teraz muszę iść. Do widzenia. 
- Boisz się?
- Nie, po prostu muszę już iść. - po czym jak najszybciej stąd odeszłam nie odwracając się. Gdy weszłam do lasu, zaczęłam biec, nie chciałam, żeby mi coś zrobił, w końcu oni są nieprzewidywalni i okrutni. Gdy dobiegłam do bramy zatrzymałam się.
- A czemu Pani tak szybko biegła? Coś się stało? - zapytał strażnik.
- Nie, po prostu... zobaczyłam... wilka. - odpowiedziałam. - On mnie nie widział, ale ja się tak przestraszyłam, że uciekłam. Czy moglibyście otworzyć tą bramę?
- Tak, oczywiście! - powiedział strażnik otwierając bramę. Weszłam do naszego królestwa i skierowałam się w stronę ogrodu. Gdy doszłam, usiadłam na ławce. Pomyślałam sobie, że pójdę wieczorem na łąkę, może wtedy nie będzie tam tego chłopaka. Myślałam kim on może być. Nie wyglądał jakby pochodził z ubogiej rodziny, wręcz przeciwnie, był ubrany jak książę. A jeśli to syn króla i królowej Królestwa Księżyca. Jeśli tak to wolę znowu na niego nie trafić. Wydawało mi się to dziwne, że wcześniej się nie spotkaliśmy. Chodzę tam od kiedy skończyłam 13 lat. Jakiś czas po moich urodzinach, które są 23.03, poszłam się przejść po lesie i wtedy znalazłam tą łąkę. Powiedziałam o tym ojcu, ale on powiedział mi tylko, że mam tam nie przychodzić. Ja i tak go nie słuchałam. Może miał rację, może nie powinnam była tam chodzić, ale nie mogę przestać, za bardzo przywiązałam się do tego miejsca. Po chwili zauważyłam Alice, która szła w moją stronę.
- Gdzieś ty była? Obiad już jest gotowy! - powiedziała.
- Obiad? - przez to wszystko straciłam poczucie czasu. - Już idę.
Wstałam i poszłam do jadalni. Ojca nie było.
- Ciociu Alice, gdzie jest tata? - zapytałam.
- On się bardzo źle czuje i nie może wstać z łóżka. Teraz śpi, więc nie musisz go odwiedzać.
Zaraz po tym zasiadłam do stołu i zaczęłam zajadać się pysznym mięsem. Gdy skończyłam, poszłam do mojego pokoju i znowu zaczęłam rozmyślać nad tym jak pomóc mojemu ojcu. Po chwili zasnęłam. Obudziła mnie Alice, która wołała mnie na kolację. Ocierając oczy zeszłam na dół.
- Czy tata się lepiej czuje? - zapytałam Alice zaraz jak weszłam do jadalni.
- Niestety jest nadal w tym samym stanie co rano. - odpowiedziała gosposia ze smutkiem. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść. Bardzo martwiłam się o mojego ojca. Po jedzeniu skierowałam się w stronę wyjścia. Szłam tak w stronę łąki rozmyślając o moim tacie, gdy nagle przypomniałam sobie o chłopaku, którego widziałam dziś przed południem. Przed łąką ustałam i rozejrzałam się czy nikogo nie ma, a jak byłam już pewna, poszłam tam i usiadłam na brzegu góry. Siedziałam tak jakiś czas, aż usłyszałam kroki. Szybko wstałam i ujrzałam tego samego chłopaka.
- Znowu się spotykamy. Tylko nie uciekaj znowu, nic ci nie zrobię, daję słowo. - powiedział.
- Nie wierzę. - po czym chciałam już iść, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Co do twojego ojca, to o co chodzi?
- Nie ważne.
- Skoro tak bardzo chcesz mu pomóc to pewnie ważne. Chodzi o pieniądze?
- Nie. Mój ojciec zachorował i chciałabym mu pomóc, ale nie wiem jak.
- Czy ty nie jesteś czasem córką króla?
- Tak, i co?
- Ja jestem Kevin, książę Królestwa Księżyca. - chłopak wyciągnął rękę na powitanie.
- Ja jestem Veronica. - powiedziałam, lecz nie uścisnęłam mu dłoni. Kevin opuścił ją. 
- Piękne imię. - powiedział uśmiechając się. - Wiesz, słyszałem pewną historię. Nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak to może pomóc twojemu ojcu. Usiądź to ci opowiem. - po czym usiadł. Niepewnie zrobiłam to samo.
- Widzisz tą wielką górę? Tam bardzo daleko. - powiedział wskazując prosto przed nami. 
- Tak.
- Według tej historii to Płomienna góra. Podobno gdzieś tam jest schowane wejście do niej. Tam jest korytarz, który prowadzi do Ognistego Klejnotu. Jest on piękny, niebieski, a w środku widać jakby był tam ogień. Ten klejnot potrafi uzdrowić chorych, ale jest jeden haczyk, każda osoba może użyć go tylko raz. Słyszałem też, że on ma wiele innych mocy, ale nie wiem jakich.
- Myślisz, że ten klejnot naprawdę istnieje?
- Możliwe. - powiedział po czym wstał. - Muszę już wracać, dobranoc, Księżniczko.
- Dobranoc. - po czym chłopak się odwrócił i poszedł w stronę swojego królestwa. Zrobiłam to samo. W pokoju rozmyślałam chwilę nad tą historią i pomyślałam, że jeśli ten klejnot istnieje to mogę go spróbować zdobyć.

A oto rozdział drugi :) Mam prośbę: CZYTASZ = KOMENTUJESZ to motywuje :)


Rozdział 1

- Kocham cię, córeczko.
Te słowa chodziły mi po głowie za każdym razem kiedy siedziałam obok grobu mojej matki. Na łące zebrałam kilka stokrotek i przyniosłam je na jej grób. To były jej ulubione kwiaty. 
- Też cię kocham, mamo. - powiedziałam po czym odeszłam od grobu trzymając moją szmacianą lalkę, którą bawiłam się tego dnia, gdy moja mama... wiecie. Trudno mi o tym mówić. Poszłam na łąkę. Tu właśnie spędzałam wolny czas. Ta łąka nie należała do żadnego z królestw dlatego czasem mogłam tu zobaczyć jak mieszkańcy Królestwa Księżyca przechodzą tędy. Mogłam ich poznać po wisiorkach w kształcie księżyca, które nosili wszyscy w Królestwie Księżyca.
W naszym królestwie także nosiliśmy wisiorki. Miały one kształt słońca.
Z zamyślenia wyrwał mnie szelest. Szybko schowałam się za drzewo. Z drugiej strony łąki wyszedł pewien chłopak. Wyglądał na 17 lat, tak jak ja. Próbowałam zobaczyć wisior, ale nie mogłam go dostrzec. Chłopak usiadł na zboczu góry (oba królestwa były na górze). Wyglądał jakby nad czymś rozmyślał. Chciałam podejść bliżej, aby zobaczyć wisior, ale przez przypadek nadepnęłam na gałąź. Chłopak odwrócił się w moją stronę, ale ja zdążyłam się schować za drzewo. Zaczęłam powoli iść przez mały las w stronę mojego królestwa. Gdy już byłam przy bramie spojrzałam w tył. Chłopaka już nie było. Podeszłam do bramy, a strażnicy od razu mi ją otworzyli. Zwykle sprawdzają wisior, ale mnie już dobrze znają, w końcu jestem córką króla.
- Dzień Dobry, Księżniczko! Piękny dziś dzień, prawda? - powiedział jeden ze strażników.
- Dzień Dobry! Tak, ale to ostatnie takie dni, bo niedługo będzie jesień. - odpowiedziałam mu.
- Jesień to jeszcze nic, ale co będzie jak nadciągnie zima. Ludzie nie mają co jeść. W Królestwie Księżyca jest dość jedzenia, ale oni nigdy się z nami nie podzielą. - odezwał się drugi strażnik. - W dodatku król zachorował.
-Na szczęście król ma taką wspaniałą córkę, która mu pomaga.
- Chcę, żeby mój ojciec czuł się jak najlepiej. A teraz muszę już iść. Do widzenia!
- Do widzenia, księżniczko! - powiedzieli strażnicy chórem. 
Weszłam do środka i od razu skierowałam się w stronę pokoju mojego ojca. Gdy weszłam, tata leżał w łóżku i czytał jakąś książkę.
- Lepiej się czujesz? - zapytałam go zamykając drzwi.
- Na razie tak, bo przed chwilą wypiłem herbatę ziołową, którą przygotowała nasza niezastąpiona gosposia Alice. - odpowiedział mój ojciec z uśmiechem. Tak dla jasności, Alice to moja opiekunka, która jest także świetną kucharką. Traktuję ją jak moją ciotkę, nawet mówię na nią ciocia Alice.
- Gdzie byłaś, kochanie? - zapytał nagle mój tata.
- Ja byłam... na cmentarzu, u mamy. - odpowiedziałam. Nie mogłam powiedzieć, że byłam na łące. Ojciec nie pozwala mi tam chodzić, bo za dużo tam ludzi z sąsiedniego królestwa. Boi się, że zrobią mi coś złego. Nie chciałam, żeby dalej mnie wypytywał, więc szybko zmieniłam temat.
- Co tam czytasz? - zapytałam.
- Historię o Mieczu Dnia i Nocy. - odpowiedział. - Przeczytać ci?
- Tak. Chętnie posłucham. - po czym usiadłam na brzegu łóżka i zamieniłam się w słuch. Uwielbiałam jak tata opowiadał mi historie, bo wtedy przypominały mi się dawne czasy.
- A więc. Na Górze Dnia i Nocy... czyli tu gdzie my mieszkamy... było sobie pewne królestwo, które, tak samo jak góra, nazywało się Królestwo Dnia i Nocy. W tym królestwie mieszkał pewien chłopak. Pochodził on z bardzo biednej rodziny. Pieniądze zarabiał robiąc miecze dla rycerzy. Pewnego dnia, gdy chłopak miał zanieść zrobiony miecz do jednego z rycerzy, potknął się, a miecz spadł z góry. Chłopiec pobiegł po niego, ale nigdzie nie mógł go znaleźć, wtedy zobaczył źródło. Zaczęło się ono świecić. Na dnie tego źródła leżał miecz. Chłopak wyjął go z wody. Miecz wydawał mu się inny. Na próbę poszedł zabić jakieś zwierzę. Okazało się, że miecz był w bardzo dobrym stanie, a nawet był lepszy niż wcześniej. Chłopak zaniósł go do rycerza, ale gdy ten go dotknął odskoczył jak oparzony. Powiedział, że ten miecz jest gorący, co chłopakowi wydawało się dziwne, bo dla niego był normalny. Inni rycerze próbowali go dotknąć, ale reagowali tak samo jak ten pierwszy. Okazało się, że miecz może dotykać tylko chłopak, który go zrobił. Gdy chłopiec wrócił do domu od razu schował miecz. Leżał on tam kilka lat. Gdy chłopak miał 20 lat, w mieście był prawdziwy chaos, a powodem tego był smok, który zaatakował królestwo. Król powiedział, że ten kto zabije smoka, będzie mógł wyjść za jego piękną córkę i zostanie następnym królem. Wiele osób próbowało zabić smoka, ale trafiali oni wtedy do jego żołądka. Pewnego dnia chłopak przypomniał sobie o mieczu, wyjął go i poszedł zabić smoka. Trwało to bardzo długo, ale w końcu się udało. Chłopak poślubił piękną księżniczkę, a potem zasiadł na tronie. Miecz schował on pod ziemią. Legenda mówi, że tylko jego potomkowie mogą dotknąć miecza. A wiesz, córeczko, kim są jego potomkowie?
- Nie.
- To ja, ty oraz król i królowa Królestwa Księżyca i ich dzieci.
- Naprawdę?
- Według tej legendy, tak, ale czy ten miecz naprawdę istnieje, tego nikt nie wie.
- Naprawdę ciekawa historia. Teraz pójdę już spać, bo już późno.
- Dobry pomysł, córeczko. Dobranoc!
- Dobranoc! - powiedziałam wychodząc. Szłam przez długi korytarz aż wreszcie doszłam do mojego pokoju. Alice już mi nalała wody do kąpieli. Wykąpałam się i przebrałam. Potem położyłam się do łóżka. Myślałam nad historią o Mieczu Dnia i Nocy. Czy on naprawdę istnieje? Czy może to tylko bajka? Rozmyślałam tak, ale po chwili zamknęłam oczy i zasnęłam.

Piszcie czy się podoba :) Drugi rozdział już niedługo. Może nawet dzisiaj :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Prolog

Jestem Veronica i opowiem Wam moją historię. Urodziłam się w Królestwie Słońca. Na przeciwko tego Królestwa jest jeszcze inne. Nazywa się ono Królestwo Księżyca. Od wieków się kłócimy, chociaż nikt już nie wie czemu. Jestem księżniczką, czyli córką króla i królowej, ale moja mama nie żyje. Codziennie odwiedzam jej grób i przypominają mi się stare czasy kiedy ona jeszcze żyła i bawiła się ze mną. Najlepiej opowiem Wam tą historię od początku. 
Miałam 8 lat i właśnie tego dnia koło południa bawiłam się w moim pokoju szmacianą lalką, którą zrobiła mi moja mama. Nagle usłyszałam wybuch, potem drugi i trzeci. Słyszałam ich coraz, więcej i ze strachu schowałam się pod łóżko i zamknęłam oczy. Leżałam tak 10 lub 15 minut. Po chwili usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojego pokoju. To byli moi rodzice. Wyszłam spod łóżka i dopiero wtedy zauważyłam, że mój pokój zaczął się palić.
- Chodź córeczko. - powiedział mój ojciec.
- Co się stało?! Czy może nam się stać coś złego?! - spytałam ze łzami w oczach.
- Nie, kochanie. Wszystko dobrze. - próbowała mnie uspokoić mama. - Tylko chodź. Jak najszybciej.
Wybiegliśmy z mojego pokoju. Wszędzie był ogień. Nagle na moją mamę spadło palące się drewno. Tata zdjął to z niej, ale ona zaczęła się palić. Nie mogłam na to patrzeć. Mój ojciec próbował jej pomóc, ale ona tylko powiedziała do mojego ojca:
- Tyrone, zostaw mnie i tak już mi nie zdołasz pomóc.
- Ale, Mirando...
- Zabierz Veronicę w bezpieczne miejsce, proszę. - po czym zwróciła się do mnie. - Kocham cię, córeczko. 
To były ostatnie słowa, które od niej usłyszałam, bo tata pociągnął mnie ze sobą. Udało nam się wyjść z zamku. Wszyscy mieszkańcy próbowali ugasić ogień, ale udało się to dopiero następnego dnia, ponieważ w nocy padał deszcz. Około tydzień po tym zapytałam ojca co było przyczyną pożaru, a on odpowiedział:
- Królestwo Księżyca.
Od wtedy znienawidziłam sąsiednie królestwo tak samo jak mój ojciec. Aż do pewnego dnia...

Mam nadzieję, że się podoba :) Komentujcie :]

Hej :)

Miałam świetny pomysł na pewną historię, która mam nadzieję , że się Wam spodoba.
 Historia toczy się w średniowieczu. Dwa królestwa, które leżą na przeciwko siebie są ze sobą od wieków skłócone. Nikt nie zna przyczyny tej kłótni, ponieważ zaczęła się ona tak dawno. Pewna księżniczka z jednego z królestw spotyka księcia z drugiego królestwa na łące, które nie należy do nikogo, a on opowiada jej o Ognistym Klejnocie. Dziewczyna wyrusza w daleką podróż po Klejnot. Czeka tam na nią wiele pułapek. Czy ktoś pomoże jej w tej wyprawie? Czy dziewczyna zdobędzie Klejnot, a jeśli tak to  jakie mogą być konsekwencje tego? Dowiecie się czytając tą historię.
To tylko takie krótkie wprowadzenie, żebyście wiedzieli o czym jest historia :) Mam nadzieję, że Was zaciekawiło. I proszę o komentarze, bo to motywuje.