- Dlaczego ciągle patrzysz się w niebo?
- 23 września. - odpowiedział. Wtedy właśnie przypomniałam sobie coś ważnego. Tyle wczoraj przeszliśmy, że prawie bym zapomniała. Rocznica śmierci mojej matki. I tak wiedziałam, że nie oto mu chodzi, więc dalej się dopytywałam.
- Jakieś święto?
- Pierwszy dzień jesieni. Jedno z najważniejszych świąt w Królestwie Księżyca. Co rok moi rodzice wyprawiają bal z tej okazji i słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam.
- Różne rzeczy. Czasem wypadek, pożar,... - przez chwilę widziałam przed oczami palące się Królestwo Słońca i moją matkę. - ... ale czasem dzieje się coś dobrego.
- Oby nam się nie przytrafiło nic złego. - powiedziałam nadal myśląc o pożarze. Nie możliwe! To się przecież nie stało o północy tylko w południe.
- To tylko bajka, chyba nie wierzysz w nią?
- No nie wiem.
- To przez ten wielki pożar?
- Tak.
- Nie martw się. Jest mnóstwo innych ludzi na tym świecie, nie sądzę, żeby to się przytrafiło akurat nam, a jeśli tak to może będzie to coś dobrego.
- Dobrze, teraz pójdę już spać. Dobranoc. - powiedziałam.
- Dobranoc. - odpowiedział mi po czym położył się twarzą w stronę wschodzącego słońca. Po jakimś czasie zasnęłam.
Gdy się obudziłam zauważyłam namioty. Po chwili zorientowałam się, że jestem przywiązana do jakiegoś kawałka drewna, a obok mnie, także przywiązany, śpi Kevin.
- Kevin, obudź się. - zaczęłam go szturchać.
- Co jest? Czemu mnie budzisz? - zapytał.
- Ciii. - uciszyłam go. - Gdzie my jesteśmy.
Kevin rozejrzał się po namiotach.
- Nie wiem. - odpowiedział. Nagle z jednego z namiotów wyszedł dość wysoki facet w dziwnym ubraniu i czarnych włosach. Na głowie miał przepaskę z dwoma piórami. Zaczął coś krzyczeć w nieznanym przez nas języku. Wyglądało to jakby kogoś wołał. Z namiotów wyszło więcej podobnie ubranych ludzi. Jeden z nich podszedł do nas. Powiedział coś, ale my nie zrozumieliśmy. Mężczyzna spróbował w innym języku.
- Kim jesteście wy? - zapytał.
- My przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - powiedziałam powoli wskazując w stronę mojego domu. Góry już dawno nie było widać. Wydawało mi się, że facet mnie zrozumiał, bo od razu spojrzał na mój naszyjnik, a potem na Kevin.
- Wy z innych królestwa. To nie może być.
- Przyjaźnimy się. - powiedział Kevin. Znowu pomyślałam czy tak naprawdę jest i czy on nie chce mnie oszukać.
- Ja wam nie ufać! Nie wierzyć! - krzyknął mężczyzna.
- Wypuść nas! Proszę! - powiedziałam.
- Nie! Wy wejść na mój teren! Wy zostać tu i zginąć! - krzyknął po czym powiedział coś do innego faceta. Chyba powiedział mu, żeby stał tu na warcie, bo wszyscy oprócz niego poszli z powrotem do namiotów.
- Musimy stąd uciec. - szepnęłam do Kevina. - Może spróbujesz przeciąć linę swoim mieczem?
- Tak, bo ten strażnik na pewno nie zauważy wielkiego miecza. - odpowiedział chłopak z sarkazmem. - Nie zabrali ci torby. - powiedział nagle. Natychmiast spojrzałam na nią. Faktycznie, nie zabrali mi jej.
- Może uda mi się wyciągnąć mój nóż.
Zaczęłam próbować, ale nie mogłam ruszyć ręką, była za mocno związana. Zrezygnowana spojrzałam w niebo.
- Już po dwunastej. - powiedziałam patrząc na słońce. Potem zaczęłam myśleć o rodzicach, o Alice, o Królestwie Słońca i o tym, że już pewnie nigdy tam nie wrócę.
Zaczęło się ściemniać. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że tu są także kobiety, tak samo dziwnie ubrane jak mężczyźni. Chyba przygotowywali się do Pierwszego Dnia Jesieni. Będą świętować w nocy, więc pomyślałam, że wtedy możemy się wymknąć.
Była już prawie północ. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci świętowali. Rozpalili wielkie ognisku daleko od nas, jedli mięso i - jak mi się wydawało - pili piwo oraz śpiewali piosenki w swoim języku. Nie zwracali na nas uwagi, a strażnik, który miał nas pilnować właśnie zasnął. To była idealna szansa, żeby uciec. Po kilku nieudanych próbach, Kevin wyjął swój miecz i przeciął liny. Byliśmy wolni. Schowaliśmy się za jeden z namiotów i nagle wszyscy zamilkli. Potem zaczęli coś krzyczeć. Brzmiało to jak odliczanie. Wtedy właśnie sobie to skojarzyłam.
- To indianie. - szepnęłam.
- Masz racje. Że też nie wpadłem na to wcześniej. - powiedział Kevin.
- Czytałam o nich w książkach i chyba wiem co mówią: piętnaście, czternaście, trzynaście...
- Odliczają sekundy do północy. - szepnął Kevin.
- Mówiłeś, że o północy zdarza się coś złego. A jeśli nas złapią i znów przywiążą. - zaczęłam panikować.
- Nie coś złego tylko niespodziewanego. - Kevin próbował mnie uspokoić, ale mu się nie udało, więc zbliżył się do mnie i złapał mnie za ręce. - Spokojnie. - powiedział. Spojrzałam mu prosto w oczy i dokładnie w chwili, gdy indianie wykrzyczeli ,,zero" w swoim języku, nie wiem czemu, ale go pocałowałam. Po krótkiej chwili oderwałam się od niego. Patrzał na mnie zdziwionym, ale także szczęśliwym wzrokiem.
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nie musisz przepraszać. - po czym uśmiechnął się do mnie. - Musimy już iść. - powiedział ciągnąc mnie w stronę lasu. Weszliśmy do niego i szliśmy tak przez całą noc. Cały czas myślałam dlaczego to zrobiłam, ale dopiero po jakiejś godzinie zrozumiałam.
- ...słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.
Podoba się? Piszcie :)
- Kevin, obudź się. - zaczęłam go szturchać.
- Co jest? Czemu mnie budzisz? - zapytał.
- Ciii. - uciszyłam go. - Gdzie my jesteśmy.
Kevin rozejrzał się po namiotach.
- Nie wiem. - odpowiedział. Nagle z jednego z namiotów wyszedł dość wysoki facet w dziwnym ubraniu i czarnych włosach. Na głowie miał przepaskę z dwoma piórami. Zaczął coś krzyczeć w nieznanym przez nas języku. Wyglądało to jakby kogoś wołał. Z namiotów wyszło więcej podobnie ubranych ludzi. Jeden z nich podszedł do nas. Powiedział coś, ale my nie zrozumieliśmy. Mężczyzna spróbował w innym języku.
- Kim jesteście wy? - zapytał.
- My przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - powiedziałam powoli wskazując w stronę mojego domu. Góry już dawno nie było widać. Wydawało mi się, że facet mnie zrozumiał, bo od razu spojrzał na mój naszyjnik, a potem na Kevin.
- Wy z innych królestwa. To nie może być.
- Przyjaźnimy się. - powiedział Kevin. Znowu pomyślałam czy tak naprawdę jest i czy on nie chce mnie oszukać.
- Ja wam nie ufać! Nie wierzyć! - krzyknął mężczyzna.
- Wypuść nas! Proszę! - powiedziałam.
- Nie! Wy wejść na mój teren! Wy zostać tu i zginąć! - krzyknął po czym powiedział coś do innego faceta. Chyba powiedział mu, żeby stał tu na warcie, bo wszyscy oprócz niego poszli z powrotem do namiotów.
- Musimy stąd uciec. - szepnęłam do Kevina. - Może spróbujesz przeciąć linę swoim mieczem?
- Tak, bo ten strażnik na pewno nie zauważy wielkiego miecza. - odpowiedział chłopak z sarkazmem. - Nie zabrali ci torby. - powiedział nagle. Natychmiast spojrzałam na nią. Faktycznie, nie zabrali mi jej.
- Może uda mi się wyciągnąć mój nóż.
Zaczęłam próbować, ale nie mogłam ruszyć ręką, była za mocno związana. Zrezygnowana spojrzałam w niebo.
- Już po dwunastej. - powiedziałam patrząc na słońce. Potem zaczęłam myśleć o rodzicach, o Alice, o Królestwie Słońca i o tym, że już pewnie nigdy tam nie wrócę.
Zaczęło się ściemniać. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że tu są także kobiety, tak samo dziwnie ubrane jak mężczyźni. Chyba przygotowywali się do Pierwszego Dnia Jesieni. Będą świętować w nocy, więc pomyślałam, że wtedy możemy się wymknąć.
Była już prawie północ. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci świętowali. Rozpalili wielkie ognisku daleko od nas, jedli mięso i - jak mi się wydawało - pili piwo oraz śpiewali piosenki w swoim języku. Nie zwracali na nas uwagi, a strażnik, który miał nas pilnować właśnie zasnął. To była idealna szansa, żeby uciec. Po kilku nieudanych próbach, Kevin wyjął swój miecz i przeciął liny. Byliśmy wolni. Schowaliśmy się za jeden z namiotów i nagle wszyscy zamilkli. Potem zaczęli coś krzyczeć. Brzmiało to jak odliczanie. Wtedy właśnie sobie to skojarzyłam.
- To indianie. - szepnęłam.
- Masz racje. Że też nie wpadłem na to wcześniej. - powiedział Kevin.
- Czytałam o nich w książkach i chyba wiem co mówią: piętnaście, czternaście, trzynaście...
- Odliczają sekundy do północy. - szepnął Kevin.
- Mówiłeś, że o północy zdarza się coś złego. A jeśli nas złapią i znów przywiążą. - zaczęłam panikować.
- Nie coś złego tylko niespodziewanego. - Kevin próbował mnie uspokoić, ale mu się nie udało, więc zbliżył się do mnie i złapał mnie za ręce. - Spokojnie. - powiedział. Spojrzałam mu prosto w oczy i dokładnie w chwili, gdy indianie wykrzyczeli ,,zero" w swoim języku, nie wiem czemu, ale go pocałowałam. Po krótkiej chwili oderwałam się od niego. Patrzał na mnie zdziwionym, ale także szczęśliwym wzrokiem.
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nie musisz przepraszać. - po czym uśmiechnął się do mnie. - Musimy już iść. - powiedział ciągnąc mnie w stronę lasu. Weszliśmy do niego i szliśmy tak przez całą noc. Cały czas myślałam dlaczego to zrobiłam, ale dopiero po jakiejś godzinie zrozumiałam.
- ...słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.
Podoba się? Piszcie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz