- Przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - odpowiedział Kevin. - Dość długa droga stąd do niej.
- Słyszałem o tej górze. Z którego królestwa? - zapytał jeden ze strażników. Wtedy ja i Kevin odpowiedzieliśmy w tym samym momencie tyle, że ja powiedziałam ,, Krainy Słońca", a chłopak ,,Krainy Księżyca".
- No proszę. Nie zdążyliście się pozabijać przez tą całą drogę, czy może spotkaliście się dopiero teraz?
- Przez te całe dwa dni udało nam się nie zabić. To, że nasze królestwa się nie lubią to nie znaczy, że my jesteśmy wrogami. - powiedział Kevin. Wtedy właśnie zaczęłam rozmyślać nad tym czy na pewno nie powinnam uważać go za mojego wroga. Czy mam mu zaufać?
- Chcielibyśmy przejść na drugą stronę przez miasto. Innej drogi nie ma. - wytłumaczył chłopak.
- W takim razie musicie porozmawiać z burmistrzem.
- Burmistrzem? Nie macie króla? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, nie mamy. - powiedział po czym zaczął wołać kolegę, który stał po drugiej stronie bramy. - Jim!
Chłopak podszedł szybkim krokiem.
- Tak? - zapytał.
- Zaprowadź naszych gości do burmistrza. - polecił mu strażnik.
- Tak jest! - powiedział Jim po czym otworzył bramę i zaprosił nas do środka.
- I jeszcze coś, Jim. - powiedział strażnik pokazując chłopakowi aby podszedł bliżej. Zaczął szeptać, ale ja i tak to usłyszałam. - Miej na nich oko.
Jim tylko zrobił minę, która mówiła ,,dobrze" i zaczął prowadzić nas przez miasto. Wszystkie domy były zrobione z drewna i leżały z prawej i lewej strony drogi, która prowadziła do największego budynku w mieście, który leżał na jej samym końcu, a na jego górze była ów wieża, którą widziałam już z daleka. Gdy przechodziliśmy tak przez to drewniane miasteczko, ludzie patrzeli na nas i szeptali. Zauważyłam, że patrzą się na nasze wisiorki. Pewnie dziwili się, że przyszliśmy razem choć jesteśmy z tych dwóch różnych królestw. Po chwili zatrzymaliśmy się przed schodami do wielkiego budynku. Jim kazał nam poczekać, a sam wszedł na schody i doszedł do drzwi po czym zapukał. Usłyszałam kroki i krzyk ,,Już idę!", a potem drzwi otworzyły się. Stał w nich gruby czarnowłosy mężczyzna z wąsami.
- Cóż się stało, że przychodzisz do mnie o tak wczesnej porze? - zapytał, ale wtedy jego wzrok powędrował na nas. - A kogo my tu mamy? - po chwili zauważył nasze wisiorki. - Przybywacie z Góry Dnia i Nocy, zgadłem?
- Tak jest! - powiedział Kevin. - Pan to burmistrz tego miasta, tak?
- Tak! Wejdźcie do środka. - powiedział. Weszliśmy do wielkiego budynku. Burmistrz zaprowadził nas do salonu. - Jestem Fernando, burmistrz tego miasta. - przedstawił się. - Po co tu przyszliście?
- Chcieliśmy tylko przejść na drugą stronę, a innego przejścia nie było. - odpowiedziałam mu.
- Wydaje mi się iż w tym nie mogę wam pomóc. Nikogo nieznanego nie wpuszczam do mojego miasta, nawet jak ten ktoś chce po prostu przejść na drugą stronę, więc sądzę, iż będziecie musieli znaleźć inną drogę. A jeśli spróbujecie się tu włamać to wylądujecie w więzieniu.
- Ale innej drogi nie ma, no chyba, że pójdziemy na około, a to zajmie nam za dużo czasu. - powiedziałam.
- A gdzie się tak spieszysz, dziecko?
- Muszę znaleźć coś ważnego co pomoże mi w uzdrowieniu ojca.
- A pytałaś już króla o poradę. Jesteś z Królestwa Słońca jak widać, a tam, jak słyszałem, król nie jest taki ostry jak w Królestwie Księżyca.
- Tylko, że król to mój ojciec!
Burmistrz zaniemówił.
- A tak przy okazji, dziękuję za obrażenie mojego ojca. - powiedział Kevin z sarkazmem. - Może czasem bywa ostry, ale nie jest taki zły.
Fernando aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Czy... czy wy jesteście potomkami króla i królowej tych królestw? - zapytał nadal ze zdziwieniem.
- Bingo! - odpowiedział Kevin.
- Bardzo przepraszam! Nie wiedziałem! Oczywiście, że możecie tu przejść, albo nawet zostać. Mamy piękny pusty domek niedaleko stąd, wyposażony w jedzenie.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam. - My tylko chcemy przejść na drugą stronę.
- Ależ nalegam. Na pewno stęskniliście się za miękkim łóżkiem i dobrym jedzeniem. Ile już tak wędrujecie?
- Dwa dni. - odpowiedział Kevin. - Mniej więcej dwa dni. - dodał.
- Uważam, iż chyba czas na krótki odpoczynek. - próbował nas przekonać burmistrz.
- Hmm... to chyba nie jest taki zły pomysł, co nie Veronica? - powiedział Kevin.
- Jeden dzień przerwy nie zaszkodzi. - uległam.
- Świetna decyzja! - powiedział Fernando pokazując swoje lekko żółtawe zęby. - Zaprowadzę was do tego domu. - po czym wyszliśmy z domu burmistrza i ominęliśmy go. Chwilkę szliśmy aż dotarliśmy do jednego z tych większych domów w miasteczku. Nie był aż tak duży jak ten burmistrza, ale był w sam raz. Widziałam stąd bramę, która prowadziłam na drugą stronę, a jeszcze dalej wysoką górę, w której powinien znajdować się klejnot. Dopiero teraz zauważyłam jaka długa droga nas jeszcze czeka i pomyślałam, że ten odpoczynek to naprawdę dobry pomysł. Weszliśmy do środka. Kuchnia, jadalnia i salon były ze sobą połączone, co sprawiało, że wyglądały jak jeden wielki pokój. Z prawej strony zauważyłam wąskie, kręcone schody prowadzące na górę. Weszliśmy tam i ujrzeliśmy korytarz oraz dwa pokoje, oba to były sypialnie.
- A gdzie toaleta. - zapytałam. Fernando zaprowadził nas z powrotem na dół. Dopiero teraz zauważyłam, że tam były jeszcze jedne schody,które prowadziły na dół. Zeszliśmy tam i zobaczyliśmy drzwi oraz je otworzyliśmy. Za nimi była tylko mała toaleta. Wróciliśmy z powrotem do salono-jadalnio-kuchni.
- Czujcie się jak u siebie w domu. - powiedział burmistrz po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi. Od razu poszłam coś zjeść, byłam już trochę głodna, a nie chciałam marnować jedzenia, które spakowałam na drogę, więc pomyślałam, że coś sobie tu zjem. Kevin chyba pomyślał to samo, bo wyjął bułkę, słoik marmolady i posmarował sobie obie połówki. Zaczął jeść jedną z nich, a drugą położył przede mną
- Proszę. - powiedział.
- Dzięki. - po czym zabrałam się do jedzenia. Koło 18:00 podeszłam do Kevina i powiedziałam:
- Chyba powinniśmy już ruszać.
- Tak szybko?
- Jesteśmy tu już 10 godzin. Sądzę, że jeśli chcemy wrócić do zamku zanim będzie zima to powinniśmy już iść.
- Aż tak daleko to nie jest. Spokojnie dojdziemy tam za jakieś cztery dni.
- Nie wiadomo co czeka nas po drodze i przypominam, że musimy jeszcze wrócić z powrotem, a ja nie zamierzam znowu wracać do tych Alfejów.
- Abfejów. - poprawił mnie Kevin.
- Abfejów. Tak czy siak powinniśmy już ruszać, bo będziemy musieli potem jakoś ominąć tą jaskinię.
- Niech ci będzie! - zgodził się chłopak i wstał z kanapy. Poszłam jeszcze tylko do kuchni i wzięłam trochę jedzenia, a potem wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę bramy.
- Proszę otworzyć bramy, jestem księciem z Królestwa Księżyca, a to jest księżniczka z Królestwa Słońca. - wskazał na mnie. - Zatrzymaliśmy się tu na jakiś czas, ale musimy już iść.
- Burmistrz rozkazał nie wypuszczać was z miasta. - powiedział jeden ze strażników.
- Co?! Niby czemu?! - zapytałam.
- Już od dawna chcieliśmy wydobyć trochę jedzenia i pieniędzy od Królestwa Księżyca, a teraz mamy szansę. - powiedział strażnik. - A jeśli się nie uda to może Królestwo Słońca coś nam da. - dodał. - A teraz z powrotem do domu! No chyba, że chcecie pójść do więzienia.
Wróciliśmy posłusznie do domu i usiedliśmy na schodach, które prowadziły do drzwi wejściowych.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. - powiedziałam do Kevina.
- Chcecie się wydostać z miasta? - powiedział jakiś chłopięcy głos. Poznałam, że był to młody chłopiec. Odwróciłam się. Chłopiec, który wyglądał na 8 lub 9 lat i miał blond włosy patrzał na nas swoimi ciemnymi oczami. Nie wyglądał jakby pochodził z bogatej rodziny. Chłopiec wszedł po schodach i usiadł koło mnie. - Ja wiem jak się stąd wydostać. Sam czasem wychodzę na zewnątrz, żeby zobaczyć jak wygląda świat poza bramą. Strażnicy nie wypuszczają z miasta nikogo, no chyba, że burmistrz na to zezwoli.
- Kim jesteś, chłopcze? - zapytałam.
- Jestem Mike. - odpowiedział.
- Czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Ja nie mam rodziców.
Zapanowała cisza. Po chwili przerwałam ją.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Nic nie szkodzi, ale chcecie, żebym wam pomógł czy nie?
- A co chcesz w zamian? - zapytał Kevin.
- Nic.
- Nie wygaduj bzdur. Takie dzieciaki jak ty zawsze chcą czegoś w zamian.
- Kevin! - krzyknęłam na niego. - A jest coś czego możesz potrzebować? Będę miała nieczyste sumienie jak mi pomożesz i nie dostaniesz nic w zamian.
- Niczego nie potrzebuję. Zawsze uda mi się wygrzebać jakieś resztki jedzenia ze śmietnika i znalazłem sobie pusty dom, żeby tam nocować. Niczego więcej mi nie potrzeba.
- Dobrze, to dostaniesz trochę jedzenia ode mnie. Mam jeszcze dużo. - powiedziałam.
- Nie musi pani.
- Ależ muszę.
- Możecie już skończyć. - przerwał nam Kevin. - Zaprowadź nas do wyjścia, a potem damy ci trochę żarcia. Tylko chodźmy już.
Wtedy właśnie chłopiec zaprowadził nas przez wąską ścieżkę daleko od bramy wejściowej. Gdy doszliśmy na miejsce, Mike odsunął kawałek drewna od bramy i pokazał na dziurę. Przeszliśmy przez nią, a ja wyjęłam z torby bułki i trochę owoców i warzyw po czym włożyłam je do woreczka, które wzięłam ze sobą z zamku. Wręczyłam chłopakowi też kilka monet.
- Jak już zjesz wszystko to możesz coś sobie kupić. - powiedziałam.
- Dziękuję. - odpowiedział Mike. - To do widzenia!
- Do widzenia. - odpowiedzieliśmy chórem ja i Kevin (chociaż on z mniejszym entuzjazmem) i dalej wyruszyliśmy w stronę Płomiennej Góry.
Tym razem trochę dłuższy rozdział :) Podoba się? Zdjęcie Mika możecie zobaczyć na stronie Bohaterowie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz