niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 10

Chociaż już trzy dni temu wyszłam ze szpitala, nadal byłam w miasteczku krasnoludów. Kevin nie chciał dalej iść, ponieważ bał się, że coś mi się stanie, chociaż miałam tylko kilka ran. Zauważyłam, że wcześniej chciał pokonać żywe szkielety, żeby nie zostać tu na noc, a teraz siedzi tu tak długo, bo się o mnie boi. Krasnoludy nadal go trochę denerwowały, ale próbował być miły ze względu na mnie. 
Przez te trzy dni siedziałam sobie na fotelu popijając herbatę i patrząc przez okno na Płomienną Górę i nie wiedziałam co w tym samym czasie działo się w moim królestwie. Od kiedy uciekłam panował tam chaos, aż do czasu kiedy przyjechał ON. Stało się to dwa dni temu. Od dziecka nienawidziłam tego mężczyzny. Wiedziałam, że jemu chodzi tylko o władzę. Mój ojciec nigdy tego nie zauważał, ale moja matka tak. Nie znosiła jego wizyt. Po śmierci mojej matki ożenił się z pewną księżniczką, która mieszkała daleko od Góry Dnia i Nocy, ale jeszcze zanim zdążyła zostać królową zmarła. Mężczyzna odszedł stamtąd i od wtedy słuch o nim zaginął. Jestem pewna, że w tym czasie szukał sobie jakiejś innej księżniczki, z którą mógłby się ożenić, aby zdobyć władzę. A najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że to mój wujek, brat mojego ojca. Nazywa się Teodor. A skoro moja matka nie żyje, mój ojciec jest w śpiączce, a jego jedyne dziecko uciekło, to znaczy, że on ma władzę nad królestwem. Gdy tak sobie siedziałam spokojnie przy tym oknie jeszcze tego nie wiedziałam. Dowiedziałam się tego dopiero, gdy Strażnik, który wpuścił nas do miasta wbiegł do mojego tymczasowego domku.
- Witaj, Oliver. Coś się stało? Czemu tak się spieszyłeś? - zapytałam.
- Pewien rycerz pyta o ciebie. - powiedział z trudem łapiąc oddech.
- Jak to?! Jak się nazywa?
- Nie powiedział, wspomniał tylko, że przyszedł w imieniu Króla Teodora.
Prawie upuściłam filiżankę herbaty ziołowej, którą akurat piłam. Jak to?! Król Teodor?!
- Jesteś pewien, że się nie przesłyszałeś?
- Na sto procent. - odpowiedział krasnolud. - Powiedziałem mu, że cię tu nie ma,a on na to, że jeśli pojawisz się tu gdzieś w okolicy to mam go o tym jak najprędzej powiadomić. Czy ten Król Teodor to twój ojciec?
- Nie, to mój wujek. Ale po co on mnie szuka, przecież wie, że jeśli wrócę to ja zdobędę władzę, a nie on. - zauważyłam, że Oliver nie rozumie o co mi chodzi, więc opowiedziałam mu o Teodorze.
- Nie chcę cię zasmucać, ale wydaje mi się, że on nie chce sprowadzić cię z powrotem do Królestwa Słońca. - powiedział krasnolud, gdy skończyłam opowiadać.
- Uważasz, że on chce mnie...
- Na to wygląda. Radzę ci, żebyś została tu jeszcze jakiś czas, tak na wypadek.
- Dobry pomysł. Muszę powiedzieć o tym Kevinowi. - i już wstałam, ale rudowłosy mnie powstrzymał.
- Lepiej nie. Chłopak na pewno zdenerwuje się na tego całego Teodora i zechce wrócić, żeby ,,dać mu nauczkę", a wtedy go złapią.
- Niby czemu miałby to zrobić?
- Bo cię kocha. To widać, inaczej by tu nie został na tak długo i by się o ciebie aż tak nie martwił.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy to prawda? Czy on mnie na prawdę kocha? Nie mogę w to uwierzyć.
- Dobrze, na razie nic mu nie powiem. - po czym z powrotem usiadłam na fotel i napiłam się ziołowej herbaty z filiżanki.
- Muszę już wracać do pracy. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia. - po czym krasnolud zamknął za sobą drzwi i zostawił mnie sam na sam z moimi myślami. Wuj Teodor wrócił i chce mnie zabić, nie mogę wyjść poza bramy miasta, bo jego rycerze mogą mnie złapać, nie mogę nic powiedzieć Kevinowi i jeszcze jedna nowa informacja, Kevin mnie kocha. Czy to naprawdę może być prawda? I czemu akurat tym najbardziej się przejmuję, przecież mój własny wujek chce mnie zabić! Chciałabym móc z kimś porozmawiać, na przykład z Alice. Tak tęsknie za tymi wieczorami kiedy przychodziła do mnie do pokoju, popijała ze mną herbatę i słuchała uważnie wszystkiego co miałam jej do powiedzenia. Teraz siedzę sobie w fotelu i popijam herbatę, ale nie ma nikogo kto mógłby mnie posłuchać. Samotność jest okropna. Pomyślałam, że najlepiej będzie jak pójdę już spać, co z tego, że jest dopiero ósma, i tak nie mam co do roboty. Wypiłam herbatę do końca, zostawiłam filiżankę na stole w kuchni i wybrałam się do łazienki gdzie przebrałam się. Potem poszłam do sypialni i weszłam do łóżka, po chwili zasnęłam.
Obudziło mnie stukanie. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem. Ostatnio znajdowałam się w zamku z Alice, moim ojcem i... Kevinem! Nikt nie miał nic przeciwko temu, że był w naszym królestwie, ponieważ nie było już dwóch królestw. Było tylko jedno, Królestwo Dnia i Nocy, a ja i Kevin rządziliśmy nim. Po chwili uświadomiłam sobie, że to był tylko sen, dziwny sen. Czemu akurat ja i Kevin? 
Znów usłyszałam stukanie, ale tym razem głośniejsze. Zorientowałam się, że ktoś puka do drzwi. Niechętnie wygrzebałam się z łóżka i krzyknęłam, że już idę. Za drzwiami stał Kevin uśmiechnięty od ucha do ucha. 
- Cześć! - powiedział po czym spojrzał na mój ubiór.
- Eee... cześć. - powiedziałam czerwieniąc się. - Dopiero wstałam.
- To widać. - powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe.
- Eee... wejdź. - powiedziałam robiąc dla niego miejsce. Dlaczego tak dziwnie się przy nim zachowuję? 
Chłopak wszedł do środka i usiadł na fotelu.
- To ja... eee... pójdę się przebrać.
- Okej.
Szybko pobiegłam do góry po wąskich schodach i przebrałam się. Gdy wróciłam Kevin nadal siedział w tym samym miejscu i patrzał przez okno na Płomienną Górę, albo po prostu na coś co znajduje się z tej strony.
- Tak długo już idziemy, a nadal jeszcze daleko do Góry. - powiedział nie odrywając wzroku od okna.
- Tak naprawdę to od prawie tygodnia siedzimy tutaj. - powiedziałam.
- Masz racje. 
Że co? Byłam pewna, że powie coś w stylu: ,, Gdybyś robiła to co ci mówię to byśmy byli już w drodze, może nawet powrotnej.", a on po prostu się ze mną zgodził.
- Mam dla ciebie dobrą nowinę. - powiedział odwracając się w moją stronę. Uśmiech znów wrócił na jego twarz. Uwielbiałam sposób w jaki się uśmiechał. Jego jasne oczy były takie wesołe, a na policzkach pojawiały się dołeczki.
Przestań! Pamiętaj, że to przez jego ojca zginęła twoja matka, pamiętaj!
- Jaką? - spytałam, próbując nie patrzeć prosto w jego oczy.
- Koniec przerwy, idziemy dalej!
Na początku uśmiechnęłam się, ale wtedy przypomniałam sobie o czymś. Wuj Teodor, który, jak mówił rycerz, który mnie szukał, był teraz królem Królestwa Słońca. On chciał mnie zabić! Jego rycerze byli wszędzie, więc nie mogłam stąd wyjść, bo by nas znaleźli. A na dodatek nie powinnam mówić tego Kevinowi (oczywiście jeśli Oliver ma rację). 
Mój uśmiech natychmiast zniknął z twarzy.
- Coś nie tak? Myślałem, że się ucieszysz. Od trzech dni powtarzasz, żebyśmy już wyruszyli. - powiedział chłopak.
- Bo ja... - nie, nie mogę mu tego powiedzieć - ja... - no dalej wymyśl coś - ja... bardzo polubiłam krasnoludy... i ten dom... i chciałabym tu zostać trochę dłużej.
Chyba nie przekonałam go tym, bo wstał i podszedł do mnie.
- Veronica, co się stało? - zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- Ja... ja nie mogę. - szepnęłam i odwróciłam się od niego.
- Ale co? Czego? -  zapytał również szeptem.
- Nie mogę stąd wyjść.
- Ale czemu?
- Ja... mój wuj... on... on mnie szuka. - wygadałam się. Odwróciłam się do niego z powrotem, żeby zobaczyć jak zareaguje. Był zdezorientowany.
- Usiądź, opowiem ci.
Kevin zrobił to co powiedziałam, a ja zrobiłam to samo. Usiadłam na fotelu, który stał naprzeciwko jego.
- To trochę długa historia. - powiedziałam.
- Mam czas.
- A więc... może najpierw napijesz się herbaty. To nie potrwa długo, mam...
- Veronica, opowiadaj. - przerwał mi brunet.
-  Dobrze. Mam pewnego wujka, ze strony taty. Nazywa się Teodor...
Chłopak słuchał uważnie całej opowieści, a gdy skończyłam, omijając fakt, iż Teodor chce mnie zabić, powiedział:
- Domyślasz się może czemu cię szuka, w końcu jak wrócisz to ty dostaniesz władzę, a nie on. 
Wiedziałam, że o to zapyta, ale próbowałam z tym jak najdłużej zwlekać. Bałam się, że Oliver miał rację. Jednak musiałam mu o tym powiedzieć, powinien wiedzieć.
- On... on chce...
- Tak?
- On chce mnie zabić. - udało mi się wreszcie powiedzieć. Widziałam jak zaciekawienie w oczach Kevina zmienia się w złość, a jego dłonie zaciskają się w pięść. Nagle chłopak gwałtownie wstał.
- Nie! Nie ujdzie mu to na sucho! - powiedział zmierzając w stronę drzwi.
- D-dokąd idziesz? - zapytałam lekko przerażona. 
- Zostań tu na jeszcze kilka dni, a kiedy wrócę możemy iść dalej. - powiedział po czym wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Wybiegłam za nim.
- Ale dokąd chcesz iść?!
- Po prostu załatwię, żeby ten dupek się od ciebie odczepił.
- Nie! Po prostu zostańmy tu jeszcze na jakiś czas, a potem wyruszmy dalej. - powiedziałam próbując dotrzymać mu kroku.
- Nie ma mowy! Nie wytrzymam tu dłużej, a w ogóle on chce cię zabić! - krzyknął nagle się zatrzymując przez co prawie na niego wpadłam. Zauważyłam, że niektórzy spoglądają na nas.
- Cicho. - powiedziałam. - Ludzie patrzą.
- To nie ludzie, to krasnoludy.
Przewróciłam oczami. Muszę coś wymyślić. Nie może tak po prostu tam pojechać i powiedzieć, żeby Teodor zostawił mnie w spokoju.
- Chodź ze mną. - powiedziałam chwytając jego dłoń. Ku mojemu zdziwieniu wcale się nie wyrywał, ale pozwolił mi się zaprowadzić do ,,mojego" domu. Chwilkę porozmawiałam z nim o tym, że nie powinien mnie tu zostawiać i jaką mogą być konsekwencje tego co chce zrobić. Zauważyłam, że teraz był trochę bardzie spokojny niż na dworze. Nie wiem jak długo to trwało, może godzinę, a może dwie, ale w końcu zgodził się zostać tu ze mną na jeszcze jeden tydzień. Gdy wyszedł jak zwykle zrobiłam sobie herbatę ziołową i zaczęłam myśleć nad tym co może nas jeszcze spotkać podczas tej podróży. Nawet nie zauważyłam kiedy zapadłam w sen.
Przez cały ten tydzień bałam się, że może wydarzyć się coś złego, ale nic takiego się nie stało. Dokładnie tydzień po naszej rozmowie o Teodorze zaczęłam się pakować i przygotowywać na dalszą podróż. Miałam dziwne przeczucie, że gdy tylko stąd wyjdziemy stanie się coś okropnego. A czemu? Bo cały ten tydzień nic się nie działo, a nawet Oliver zauważył rycerza, który wcześniej pytał o mnie zmierzającego z powrotem w stronę Góry Dnia i Nocy. Pożegnałam się z Oliverem i innymi przyjaciółmi, których poznałam podczas mojego postoju i razem z Kevinem wyruszyłam w stronę Płomiennej Góry. Wędrowaliśmy cały dzień, a moje nogi były tak obolałe, że już dłużej nie mogłam.
- Może odpoczniemy trochę i jutro wyruszymy dalej, nogi mnie bolą. - powiedziałam wreszcie.
- Dobrze, jeśli chcesz. - powiedział po czym udał się w stronę lasu, który cały czas był po naszej prawej stronie. Weszliśmy do niego, ale nie tak daleko. Mogłam stąd zobaczyć drogę, którą cały dzień szliśmy. Położyłam się na wilgotnych liściach i od razu zapadłam w sen. 
Obudził mnie jakiś dziwny odgłos, którego na początku nie potrafiłam zidentyfikować. Dopiero po chwili rozpoznałam ten dźwięk. To był dźwięk końskich kopyt uderzających o wilgotną trawę. Przez chwilę siedziałam tak sparaliżowana nie mogąc zrobić ani jednego ruchu wsłuchując się w odgłos. Dźwięk był coraz bliżej. Gdy już mogłam się ruszać spróbowałam obudzić Kevin. Zaczęłam nim potrząsać, ale on tylko przekręcił się na prawy bok. Zaczęłam trząść nim mocniej.
- Kevin. - szeptałam. - Kevin, obudź się. 
Chłopak przekręcił się w moją stronę pocierając oczy.
- Co je... - zaczął, ale przerwałam mu przykładając swoją dłoń do jego ust. Brunet spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Cicho. Posłuchaj. - szepnęłam po czym zdjęłam rękę z jego ust. Chłopak zaczął wsłuchiwać się, ale nie było słychać nic oprócz sowy.
- To tylko sowa. - powiedział kładąc się z powrotem na ziemię.
- Nie o to mi chodzi słyszałam... - ale nie zdążyłam skończyć ponieważ dźwięk powrócił, ale tym razem był o wiele bliżej. Był prawię koło nas. Jestem pewna, że gdybym tylko wstała zauważyłabym nieznajomego/nieznajomą, ale wtedy ta osoba zobaczyłaby też mnie.
- Czy to... koń?
- A co innego. - szepnęłam. - Chyba powinniśmy schować się głębiej w... - o nie! - w lesie.
- Masz rację. Chodź. - szepnął i zaczął wstawać, ale powstrzymałam go łapiąc za jego ramię i pociągając z powrotem na ziemię.
- Zauważy cię.
- To co, mam chodzić na czworaka?
- To chyba jedyny sposób, żeby uciec niezauważonym. - powiedziałam. Złapałam torbę i zaczęłam iść jak najszybciej i najciszej mogłam, ale nie było to takie łatwe, a szczególnie z torbą na ramieniu.
Gdy byłam już pewna, że w pobliżu nie ma już nikogo oprócz Kevina wstałam. Chłopak zrobił to samo. Nagle mnie zamurowało. Obcy był coraz bliżej i jestem pewna, że zmierza w naszą stronę.
- Biegnij. - powiedział Kevin próbując być cicho. Zaczęłam biec przed siebie tak szybko jak mogłam. Biegliśmy jakieś 10 minut aż wreszcie zauważyliśmy jaskinię. Schowaliśmy się w środku. Nieznajomy/a był/a coraz bliżej. Nagle zobaczyłam tą osobę. Nawet w słabym świetle księżyca potrafiłam go rozpoznać. Mężczyzna rozejrzał się dookoła nie zauważając jaskini po czym ruszył dalej przed siebie. Gdy był już tak daleko, że prawie nie słyszeliśmy odgłosu kopyt uderzających o wilgotne liście Kevin powiedział:
- Boże! Kto to do cholery był?!
- To był Teodor, mój wujek.


I co sądzicie?  Teodora wymyśliłam dopiero pisząc ten rozdział, ale wydaje mi się, że jest ciekawiej gdy on i jego rycerze grasują po lasach w poszukiwaniu Veronici, nie sądzicie?
Gdyby ktoś nie zauważył zmieniłam trochę wygląd postaci, więc możecie zajrzeć na stronę ,,Bohaterowie" i zobaczyć jakich aktorów wybrałam :)
Nie wiem kiedy następny rozdział, ale spróbuję dodać go jak najszybciej.
Piszcie komentarze, ponieważ one bardzo motywują i jeśli podoba Wam się ta historia polećcie swoim znajomym jeśli możecie :)

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 9

- O nie! - powiedział Kevin przerywając nocną ciszę.
- Co jest? - zapytałam.
- Nie ma jakiejś innej drogi?
- Ale o co chodzi?
- Szukaj jakiejś innej drogi niż ta ścieżka. - powiedział wskazując na wąską ścieżkę przed nami.
- Nie można przejść obok niej?
- Nie, i tak tam dojdziemy, i tak! - powiedział dalej szukając drogi.
- Może odpoczniemy, bo chyba już jesteś zmęczony. - zaproponowałam.
- Niby czemu tak sądzisz?
- Bo majaczysz!
- Nie majaczę, po prostu nie chcę tam iść, nie chce ich spotkać. - powiedział.
- Gdzie nie chcesz iść, kogo nie chcesz spotkać?
- Nie ważne. - po czym kontynuował szukanie. - To nic z tego! Innej drogi nie ma!
- A może ta ścieżka nie prowadzi tam gdzie myślisz. - próbowałam mu dodać otuchy.
- Ja dobrze znam te ich ścieżki. To prowadzi tam, zobaczysz!
- A może się mylisz. Przecież ta ścieżka jest prawie taka sama jak inne.
- Masz rację, może ona nie prowadzi tam. - po czym zaczął iść ścieżką. Chyba się tych ,,ich'' strasznie bał, chociaż tego ,,O nie'' nie wypowiedział ze strachem.
Minęło już pół godziny, a my nadal szliśmy tą ścieżką. Padałam z nóg.
- Może zatrzymamy się, jestem okropnie zmęczona. - powiedziałam.
- Dobrze, jeśli chcesz.
Usiedliśmy pod jakimś drzewem. Po krótkiej chwili zasnęłam. Śniło mi się, że tata jest nadal w śpiączce, a całe królestwo mnie szuka. Widziałam Alice jak płacze, bo nie wie co zrobić. Król jest w śpiączce, a jego jedyna córka zniknęła, kto teraz będzie rządził? W królestwie panuje chaos. Za to w Królestwie Księżyca jedyną osobą, która się przejmuje zniknięciem Kevina jest jego mama. Jego ojciec martwi się tylko o swój miecz. Nagle obudziłam się. Był ranek, a Kevina nie było. Pomyślałam, że poszedł coś zjeść. Niedaleko było jakieś jezioro, więc pomyślałam, że się wykąpię. Po kąpieli włożyłam na siebie moją zielono-żółtą sukienkę, miałam ją na sobie dopiero drugi raz. Gdy wróciłam z powrotem do drzewa Kevin już tam był.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział uśmiechając się do mnie. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że on ma taki piękny uśmiech.
- Dziękuję... Ty też... eee... nieźle wyglądasz.
Chłopak zaśmiał się i powiedział:
- Jesteś słodka.
Zarumieniłam się.
- Może... my... ten... no... już... pójdziemy? - głupia, głupia głupia!
- Dobra. - powiedział po czym wstał i ruszył dalej ścieżką. Szliśmy, gdy nagle zobaczyłam miasteczko. Wszystko było małe. Spojrzałam na Kevina. Zrobił minę jakby nie chciało mu się tam iść. Przy bramie stał człowiek (a może to nie był człowiek), który sięgał mi do pasa (ewentualnie trochę wyżej).
- Dzień Dobry, jesteście ludźmi? - zapytał.
- Tak. - odpowiedział Kevin bez entuzjazmu.
- Jesteśmy z Góry Dnia i Nocy, a ty kim jesteś? - zapytałam.
- To krasnoludek. - to ostatnie słowo wypowiedział z obrzydzeniem.
- Tylko nie krasnoludek! Mu jesteśmy krasnoludami! Ta twoja koleżanka jest o wiele milsza, Kevin.
- Znacie się? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - powiedział Kevin. - Mój ojciec robił z nimi interesy.
- Wydaje mi się jakby to było jeszcze wczoraj, ale to chyba dlatego, że zostało mi jeszcze 500 lat życia.
- To jak długo w sumie żyjecie. - zapytałam.
- Nie mogę ci zdradzić, bo dowiesz się ile mam lat. A tak w ogóle nazywam sie Oliver, a panienka?
- Veronica, córka króla z Królestwa Słońca.
- Królestwo Słońca? 
- Tak wiemy co teraz powiesz, to nie możliwe przecież wasze królestwa są ze sobą skłócone, a ja mówię: przyjaźnimy się. - powiedział zirytowany Kevin.
- No dobrze, a po co tu przyszliście?
- Idziemy w stronę Płomiennej Góry. - wytłumaczyłam. - Innej drogi nie ma, więc chcieliśmy przejść tędy, możemy?
- Oczywiście, jak chcecie to możecie się nawet zatrzymać.
- Nie dzięki, już raz się gdzieś zatrzymaliśmy, więcej tego błędu nie popełnimy. - powiedział Kevin. Akurat tu się z nim zgadzałam. 
- No to wchodźcie. - powiedział Oliver otwierając nam bramę. Weszliśmy do środka. Wszystko było tu bardzo małe. Nawet gdybyśmy chcieli, to raczej trudno byłoby tu zanocować, nie zmieścilibyśmy się nawet do domu, a co dopiero do łóżka. Gdy byliśmy tak daleko Olivera, że już nie mógł nas słyszeć zapytałam:
- Dlaczego jesteś taki nie miły. On był dla ciebie miły.
- Jak trochę z nimi pobędziesz to dowiesz się, że oni są bardzo denerwujący.
- Oni nie są denerwujący. 
- Też tak kiedyś myślałem.
- Dlatego tak bardzo nie chciałeś tu iść, bo krasnoludy cię denerwują?
- Tak. - powiedział. Wtedy właśnie doszliśmy do końca miasteczka. Krasnolud stojący przy bramie już chciał nam otworzyć, gdy nagle usłyszeliśmy odgłos kopyt uderzających o ziemię.
- Jak to?! Tak wcześnie?! Myślałem, że przychodzą tylko nocą! - powiedział strażnik po czym wziął wielki róg, który leżał obok niego i zatrąbił, po czym zwrócił się do nas. - Chodźcie za mną! Szybko!
Poszliśmy za nim do małego domku, do którego ledwo się zmieściliśmy. 
- Co się stało? - zapytałam.
- Oni wrócili!
- Kto?
- Żywi nieżywi. - powiedział przerażony. - Szkielety, na które rzucono klątwę. Jest taka legenda, może opowiedzieć ją?
- Tak, opowiedz. - powiedziałam.
- Kiedyś nękali nas ludzie z drewnianego miasteczka, chcieli naszego złota i pieniędzy. Pewnego dnia pewien czarodziej chciał rzucić na nich klątwę, żeby już nigdy nie mogli wejść do naszego miasteczka, ale przez przypadek przeczytał złe zaklęcie. Ludzie zamienili się w proch, który wsiąknął w ziemię. Myśleliśmy, że już ich pokonaliśmy, ale myliliśmy się. Jeszcze tej samej nocy proch, który został po ludziach zamienił się w te szkielety. Mieli oni ze sobą broń i zaatakowali czarodzieja, gdy szedł spać, a księgę z zaklęciami podarli i została po niej tylko okładka. Podobno kartki są pochowane gdzieś w miasteczku. Jedną znaleziono pod szafą czarodzieja, ale to nie było zaklęcie, którego potrzebowaliśmy, reszty nie znaleziono, a szkielety nękają nas ciągle. Zwykle przychodzą nocą, ale tym razem wybrały sobie wcześniejszą porę. Macie pecha, będziecie musieli zostać tu aż sobie pójdą.
- A czemu po prostu nie możemy poszukać tego zaklęcia? Nie chcę tu zostać na całą noc. - powiedział Kevin.
- Szukaliśmy tych kartek wszędzie, ale one po prostu przepadły. Zapewne już są całe poniszczone i nic z nich nie można odczytać.
- Nie mówiłem, że mamy szukać kartki, tylko zaklęcie. 
- Nie mamy więcej ksiąg z zaklęciami, tamta była jedyna.
- Mówisz, że ten krasnolud, którego zabito był czarodziejem? - zaczął chłopak.
- Tak.
- Czy w jego dawnym domu ktoś teraz mieszka?
- Nie, a co?
- To, że może miał jeszcze inne księgi z zaklęciami, ale je ukrył.
- Wszystkie meble są wyniesione, a dom jest pusty, nie ma tam żadnej książki.
- A sprawdzaliście pod podłogą?
I wtedy krasnolud zrozumiał o co Kevinowi chodzi, i ja też.
- Ale jak przejść niezauważalnie do tego domu? Czy to daleko stąd? - zapytałam.
- Nie, to niedaleko. Chyba uda nam się przejść. - odpowiedział krasnolud po czym podszedł do drzwi. - Chodźmy.
Wyszliśmy ba zewnątrz i jak najszybciej schowaliśmy się z tyłu domu. Udało mi się zobaczyć jednego ze szkieletów. Trzymały miecze i miały na sobie resztki ubrań. Wyglądały dość strasznie. Przemknęliśmy szybko w ciemności za domami. Raz jeden ze szkieletów chyba nas usłyszał, bo odwrócił się w naszą stronę, ale my zdążyliśmy się już schować w gęstych zaroślach. Gdy szkielet odszedł pobiegliśmy dalej aż wreszcie dotarliśmy do domu czarodzieja. Weszliśmy do środka. Zaczęliśmy szukać czy coś nie odstaje z podłogi. Nagle krasnolud krzyknął:
- Znalazłem! - po czym otworzył. Była tam szkatułka pełna pieniędzy.
- No proszę! Nasz czarodziej był bogaty. - powiedział Kevin i już chciał wziąć, ale powstrzymałam go.
- To nie twoja własność!
- Przecież on już i tak nie żyje.
- Trochę szacunku dla zmarłych!
- Możemy dalej szukać?! - przekrzyknął nas krasnolud po czym zamknął szkatułkę. Zaczęliśmy szukać dalej, ale tym razem miałam oko na Kevina, chciałam być pewna, że nie zbliży się do szkatułki. Nagle spostrzegłam jakiś otwór w podłodze. Otworzyłam to i znalazłam księgę. Miała czerwoną okładkę ozdobioną złotą ramą. Było tam coś napisane złotym kolorem, ale nie potrafiłam tego odczytać.
- Chyba ją znalazłam. - powiadomiłam resztę. - Tylko nie wiem co tu jest napisane.
- Świetnie! Akurat potrafię język, którym mówią w tym mieście. - powiedział Kevin.
- Jak to?! - zdziwił się krasnolud. - Skąd znasz nasz język?! Tylko mieszkańcy tego miasta go znają!
- Byłem tu tyle razy, że zdążyłem się nauczyć tego języka. Języki szybko wchodzą mi w głowę.
Krasnolud wziął ode mnie księgę i zaczął szukać.
- Ta księga jest za gruba, to zajmie nam wieki! - powiedziałam, ale w tej samej chwili krasnolud krzyknął:
- Znalazłem!
- Tak szybko?
- Strona 20.
- Mieliśmy szczęście. I co teraz? - zapytałam.
- Po prostu wypowiem to zaklęcie i po sprawie. - powiedział Kevin.
- Potrzebujesz do tego rzepak. - powiedział krasnolud.
- Jak to? 
- Jeśli nie jesteś czarodziejem do czarów potrzebujesz zioła. Rzepak stosuje się w czarach odwracania zaklęć.
- I dopiero teraz mi to mówisz?! Gdzie mam teraz znaleźć rzepak?!
- Chodźcie za mną. - po czym podszedł do ściany i nacisnął jedną z cegieł. Otworzyło się przejście. Były tam schody prowadzące na dół. Wszyscy zeszliśmy na dół i zobaczyliśmy półki, na których stały fiolki z płynami i ziołami. Krasnolud zaczął szukać.
- To nie, to nie, nie... tutaj! - podszedł do nas i wyjął rzepak. - Musisz wycelować tym w kościotrupy wypowiadając w tym samym czasie zaklęcie. Powinno zadziałać. - po czym dał Kevinowi zioło. Zaczęliśmy wchodzić do góry, a potem wyszliśmy na dwór.
- Zostańcie tutaj. - powiedział po czym odszedł.
- Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie? - zapytałam.
- Nie.
- Jak to ,,nie"?!
- To są silne czary, a on nie jest czarownikiem, więc...
- Trzeba go powstrzymać! - i chciałam już biec, ale krasnolud mnie zatrzymał.
- Nie! Lepiej oglądać to widowisko z daleko. Jeśli będziesz blisko, może ci się coś stać.
- Nie obchodzi mnie to, trzeba go powstrzymać! - po czym pobiegłam w ciemność tam gdzie zniknął Kevin. Gdy go znalazłam wypowiadał już czar, a szkielety szły prosto na niego. ,,Różdżka" zaczęła się świecić na żółto.
- KEVIN NIE!
Ale on tego nie usłyszał, bo już wypowiedział zaklęcie,a z różdżki wystrzeliło żółte światło, które pomknęło w stronę szkieletów, a gdy do nich doszło wybuchło razem z nimi, a mnie i Kevina rzuciło na bok. Pamiętam tylko, że walnęłam się w głowę o coś zimnego i straciłam przytomność. Gdy się obudziłam ujrzałam biały sufit. Byłam w jakimś dużym pomieszczeniu. To był chyba szpital. Zauważyłam, że jest wieczór. Odwróciłam głowę w prawą stronę, ale zobaczyłam tylko szarą zasłonę. Spojrzałam w lewą i ujrzałam Kevina. Uśmiechał się.
- Obudziłaś się. Na szczęście. Spałaś trzy dni. - powiedział.
- Trzy?
- Tak. Ja obudziłem się już następnego ranka po wypadku.
Nagle zauważyłam, że prawa dłoń Kevina jest zabandażowana. Natychmiast się podniosłam i złapałam go za rękę.
- Co ci się stało?
- Oparzyłem się tą ,,różdżką".
- Boli?
- Już nie. Mam pytanie.
- Tak?
- Dlaczego tam przyszłaś? Powiedziałem ci przecież, żebyś została przed domem czarownika.
- Ten krasnolud powiedział, że może ci się coś stać. Chciałam cię powstrzymać.
- Przeze mnie leżysz tu teraz.
- To nie jest twoja wina.
- Właśnie, że moja!
- A tak w ogóle to co się stało? - chciałam zmienić temat. - Pamiętam tylko, że uderzyłam się w głowę.
- Wybuch odepchnął cię do tyłu. Walnęłaś o dom, a potem upadłaś w krzaki róż. Będziesz tu musiała chwilę zostać.
- A co z wyprawą?
- Będziemy musieli się zatrzymać. 
W tej samej chwili przyszedł lekarz i powiedział, że Kevin musi już wyjść. Pożegnaliśmy się, a Kevin pocałował mnie w policzek po czym jeszcze raz się pożegnał i wyszedł. To znaczy, że będzie przerwa w wyprawie. Aż nie wyjdę ze szpitala.

Mam nadzieję, że się podoba :)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 8

Szliśmy i szliśmy. Wydawało mi się, że ten las nie ma końca. Nagle Kevin przerwał długą ciszę.
- Chyba powinniśmy odpocząć. Lepiej iść w dzień, a nie nocą. - powiedział. Trochę bałam się zasypiać w tym lesie, ale zgodziłam się. Może tym razem nikt nas nie porwie. Położyliśmy się przy wielkim drzewie. Nie chciałam być za blisko Kevina, ale za daleko też nie, więc zasnęłam obok niego. Śniło mi się coś dziwnego. Stałam w środku jakiegoś labiryntu i szukałam wyjścia. Nagle usłyszałam syczenie kilku węży tuż za mną. Zaczęłam uciekać nie odwracając się. Po jakimś czasie syczenie ucichło. Odetchnęłam z ulgą. Nagle wpadłam w coś. To był jakiś posąg z kamienia odwróciłam się i zobaczyłam, że jest roztrzaskany na kawałki. Próbowałam ułożyć to z powrotem. Widziałam oko, nos, usta, dłoń z kamienia. Po chwili zaczęłam układać tylko twarz. Gdy ułożyłam ją, zorientowałam się, że to twarz Kevina. 
Obudziłam się cała spocona. O co chodziło z tym snem? Myślałam chwilkę nad nim, gdy nagle zorientowałam się, że jestem przytulona do Kevina. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Chyba miałaś jakiś koszmar, prawda? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziałam. - Ale to nie ważne. Chodźmy dalej.
Wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę góry. Było jasno, więc już się tak nie bałam tego lasu. Po jakiś 5 minutach wędrówki doszliśmy do wyjścia. Tam właśnie zobaczyłam TO. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był labirynt z mojego snu.
- Labirynt. - powiedział Kevin. - Może jest jakaś inna droga. Zaczęliśmy szukać, ale to było na nic. 
- Czyli musimy przejść przez ten labirynt. - powiedział chłopak. Chciał już tam wejść, ale zatrzymałam go.
- Nie!
- Czemu? - zapytał.
- Tam są węże.
- Skąd wiesz?
- Widziałam ten labirynt w moim śnie. Uciekałam przed nimi. To znaczy nie widziałam ich, ale słyszałam syczenie. - wytłumaczyłam mu.
- I co się potem stało?
- Wpadłam na jakiś kamienny posąg. 
Po tych słowach Kevin zrobił przestraszoną minę.
- To co słyszałaś to nie były węże. - powiedział.
- A co? - spytałam.
- Coś o wiele gorszego od tego co spotkało nas wcześniej. - powiedział. Po czym wszedł do środka. Weszłam za nim. Szliśmy w ciszy. Kevin ciągle rozglądał się w każdą stronę. Po chwili zobaczyłam wysokie drzewo, które sięgało ponad kamienny mur labiryntu. To samo drzewo widziałam w moim śnie zanim zaczęłam uciekać.
- Poczekaj tu chwilkę, a jeśli usłyszysz syczenie lub jakieś kroki to uciekaj i nie odwracaj się. - powiedział Kevin po czym zaczął się wspinać na drzewo. Po chwili zszedł z niego.
- Jesteśmy dokładnie w środku labiryntu. Musimy iść w tamtą stronę. - powiedział wskazując na wprost. Szliśmy w tą stronę, gdy nagle zza zakrętu wyszła jakaś kobieta. Nie zdążyłam się jej dobrze przyjrzeć, bo Kevin krzyknął:
- Zamknij oczy!
Zrobiłam to co kazał, jak najszybciej zamknęłam oczy.
- No proszę! Nieproszeni goście. Z kim mam tym razem do czynienia? - powiedziała kobieta. Żadne z nas nie odpowiedziało jej.
- Nie bądźcie tacy, porozmawiajcie ze mną. - nalegała. Usłyszałam kroki i syczenie. Były coraz bliżej. Chyba podeszła do Kevina.
- Nawet nie spojrzysz na mnie? Co za ludzie żyją na tym świecie?
Nagle ucichła. 
- Królestwo Księżyca, tak? A panienka też stamtąd? - zapytała podchodząc do mnie. Nie odpowiedziałam jej. Poczułam jak kobieta łapie mój wisior.
- Królestwo Słońca? To niemożliwe. Wy się przecież kłócicie, nieprawdaż? 
Znowu cisza. Podeszła do mnie bliżej. poczułam jak węże łaskoczą mnie po policzkach. Domyślałam się od kiedy Kevin kazał mi zamknąć oczy. To była Gorgona. Stałam tam jak sparaliżowana. Bałam się, że przez przypadek otworzę oczy i zamienię się w kamień.
- Otwórz oczy, panienko, albo pożrą cię moje węże. - w tej samej chwili złapała mnie za nadgarstki tak mocno, że nie mogłam się wydostać z jej uścisku.
- Zostaw ją w spokoju! - krzyknął Kevin. Musiał otworzyć oczy, bo po chwili poczułam jak próbuje uwolnić mnie z uścisku Gorgony. Gdy mu się to udało, krzyknął:
- Veronica, uciekaj i nie odwracaj się! 
Jak powiedział tak też zrobiłam. Zaczęłam biec przed siebie, nie zważając na to co mówiła kobieta. Zatrzymałam się dopiero, gdy usłyszałam krzyk Kevina. Przestraszyłam się. A jeśli zamieniła go w kamień?! Bez niego sobie nie poradzę! Nagle wpadłam na jakiś posąg, tak jak w moim śnie, ale tym razem nie zbił się. Powoli się odwróciłam. Stał tam posąg jakiegoś wysokiego mężczyzny, który trzymał kamienny miecz. Chyba był rycerzem. Po chwili zobaczyłam dużo innych posągów. Większość z nich to byli rycerze, ale między nimi zauważyłam też centaury, elfy, krasnoludki, zwierzęta i wiele innych stworzeń oraz ludzi. Nagle usłyszałam syczenie. Było coraz bliżej. Schowałam się za murem i podglądałam. Gorgona przyszła z nowym posągiem. To był... KEVIN! Nie, tylko nie to!
- Nowy posąg do kolekcji. - powiedziała kobieta, a potem zwróciła się do mnie. - Jeszcze cię znajdę, panienko! Nie uda ci się uciec z mojego labiryntu! I jeszcze coś, mam twojego chłopaka.
Trochę zdenerwowało mnie to, że nazwała go moim chłopakiem, ale jeszcze bardziej zdenerwowało mnie to, że zamieniła go w kamień. Zaczęłam myśleć co mam teraz zrobić i wtedy przypomniała mi się pewna historia, którą kiedyś przeczytałam. Tam pewien mężczyzna odciął Gorgonie głowę, a w innej historii zamienił ją w kamień za pomocą lusterka. W żadnej z tych historii nie było nic o tym jak sprawić, żeby osoba zamieniona w kamień była znów sobą, więc nie mogłam już pomóc Kevinowi, ale mogłam go pomścić. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym. Nie miałam lusterka, więc jedyne co mogłam zrobić to odciąć jej głowę, tylko czym. Mój nóż na pewno się tu  na nic nie przyda, ale gdybym miała ten miecz, który Kevin ukradł swojemu ojcu  to może... Nie, przecież ten miecz musi też być skamieniały. Chociaż może go upuścił. Gorgony już nie było, więc poszłam tam gdzie ją spotkaliśmy, ale miecza nie było. Cofnęłam się jeszcze trochę i znalazłam go! Wzięłam miecz do ręki, a potem po cichu wróciłam do miejsca, w którym stały posągi, ale zanim tam weszłam zobaczyłam, że Gorgona tam jest. Oczywiście stała tyłem, więc udało mi się zobaczyć jej włosy, a dokładniej dużo zielonych węży. Jeden z nich wyglądał jakby powiadomił Gorgonę, że tu jestem, bo zaraz po jego syknięciu kobieta się odwróciła. Szybko zamknęłam oczy.
- O! Tu jesteś panienko! Nie mogłam cię znaleźć. Chyba już wiesz, że mam twojego chłopaka? - powiedziała.
- To nie jest mój chłopak!
Kobieta zignorowała mnie.
- Nawet nie otworzysz oczu? Jak można rozmawiać z kimś z zamkniętymi oczami.
Gorgona zaczęła się zbliżać, a ja odwróciłam się, otworzyłam oczy i zaczęłam uciekać. Kobieta była cały czas za mną, wiem bo słyszałam syczenie jej ,,włosów".
- Uciekaj, ale i tak cię złapię i zostaniesz moją następną figurką do kolekcji tak jak twój chłopak!
Nie wytrzymałam. Zamknęłam oczy i odwróciłam się wymachując mieczem. Usłyszałam krzyk, a potem jakby coś upadło na ziemię. Potem zrobiło się cicho. Nie było słychać nawet syczenia. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciało Gorgony leżące na ziemi, a obok niego jej głowę. Jej spojrzenie już nie zamieniało w kamień. Nie wierzyłam w to co zrobiłam. Jakim cudem udało mi się to zrobić z zamkniętymi oczami?! Musiałam mieć szczęście. Moje rozmyślania przerwał jakiś mężczyzna, który przebiegł koło mnie nawet nie zwracając na mnie uwagi. Po chwili zauważyłam, że to jeden z rycerzy, których widziałam tam gdzie było tyle skamieniałych osób i stworzeń. Skoro on jest człowiekiem to znaczy... ON ŻYJE! Jak najszybciej pobiegłam tam gdzie wcześniej były kamienne figury. Teraz zobaczyłam tam wszystkich, których widziałam wcześniej tylko żywych, ale nie zwróciłam na nich uwagi. Gdy tylko zauważyłam Kevina, rzuciłam mu się na szyję.
- Ty żyjesz! - krzyknęłam.
- Tak, ale lepiej już stąd chodźmy.
Oderwałam się od niego i zauważyłam, że jest trochę zaskoczony, ale zaraz złapał mnie za nadgarstek i wyprowadził do jakiegoś innego miejsca. Zrozumiałam, że chodzi mu o  to, że tam jest dużo niebezpiecznych stworzeń. Zaczęliśmy szukać wyjścia.
- Jak sprawiłaś, że nie jestem już z kamienia? - zapytał nagle.
- Odcięłam Gorgonie głowę. - odpowiedziałam tak jakby to nie było nic wielkiego. Kevin spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Nie  zamieniła cię w kamień?
- Robiłam to z zamkniętymi oczami.
Kevin znowu spojrzał nam mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Po prostu miałam szczęście. - wytłumaczyłam mu.
- Albo wielki talent. - powiedział.
- Nie, nie możliwe.
- Niech ci będzie. A skąd wiedziałaś, że jak ją zabijesz, to wszyscy, których zamieniła w kamień będą sobą?
- ...tak na serio to nie wiedziałam.
- To po co ją zabijałaś?!
- ...rany ile jeszcze do tego wyjścia?!
- Nie odwracaj kota ogonem. Po co ją zabiłaś skoro mogłaś uciec?
- ... zobacz! Tam jest wyjście.
Po czym pobiegłam do wyjścia.
- Nareszcie! - krzyknęłam.
- Niech ci będzie, ale jeszcze kiedyś wrócę do tego tematu. - powiedział po czym objął mnie w pasie. Spojrzałam na niego, a on tylko się uśmiechnął, a potem po prostu szliśmy dalej. Szliśmy w stronę Płomiennej Góry.

A oto rozdział 8. Jeśli się podoba to skomentujcie :)

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 7

Zbliżał się już ranek. Szliśmy całą noc i byliśmy okropnie zmęczeni, więc pomyśleliśmy, że tym razem zrobimy odpoczynek w dzień. Kevin cały czas nie mógł zasnąć, a ja nie wiedziałam czemu. Ciągle spoglądał w stronę wschodzącego słońca. Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam:
- Dlaczego ciągle patrzysz się w niebo? 
- 23 września. - odpowiedział. Wtedy właśnie przypomniałam sobie coś ważnego. Tyle wczoraj przeszliśmy, że prawie bym zapomniała. Rocznica śmierci mojej matki. I tak wiedziałam, że nie oto mu chodzi, więc dalej się dopytywałam.
- Jakieś święto?
- Pierwszy dzień jesieni. Jedno z najważniejszych świąt w Królestwie Księżyca. Co rok moi rodzice wyprawiają bal z tej okazji i słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam.
- Różne rzeczy. Czasem wypadek, pożar,... - przez chwilę widziałam przed oczami palące się Królestwo Słońca i moją matkę. - ... ale czasem dzieje się coś dobrego. 
- Oby nam się nie przytrafiło nic złego. - powiedziałam nadal myśląc o pożarze. Nie możliwe! To się przecież nie stało o północy tylko w południe.
- To tylko bajka, chyba nie wierzysz w nią?
- No nie wiem.
- To przez ten wielki pożar?
- Tak.
- Nie martw się. Jest mnóstwo innych ludzi na tym świecie, nie sądzę, żeby to się przytrafiło akurat nam, a jeśli tak to może będzie to coś dobrego.
- Dobrze, teraz pójdę już spać. Dobranoc. - powiedziałam.
- Dobranoc. - odpowiedział mi po czym położył się twarzą w stronę wschodzącego słońca. Po jakimś czasie zasnęłam.
Gdy się obudziłam zauważyłam namioty. Po chwili zorientowałam się, że jestem przywiązana do jakiegoś kawałka drewna, a obok mnie, także przywiązany, śpi Kevin.
- Kevin, obudź się. - zaczęłam go szturchać.
- Co jest? Czemu mnie budzisz? - zapytał.
- Ciii. - uciszyłam go. - Gdzie my jesteśmy.
Kevin rozejrzał się po namiotach.
- Nie wiem. - odpowiedział. Nagle z jednego z namiotów wyszedł dość wysoki facet w dziwnym ubraniu i czarnych włosach. Na głowie miał przepaskę z dwoma piórami. Zaczął coś krzyczeć w nieznanym przez nas języku. Wyglądało to jakby kogoś wołał. Z namiotów wyszło więcej podobnie ubranych ludzi. Jeden z nich podszedł do nas. Powiedział coś, ale my nie zrozumieliśmy. Mężczyzna spróbował w innym języku.
- Kim jesteście wy? - zapytał.
- My przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - powiedziałam powoli wskazując w stronę mojego domu. Góry już dawno nie było widać. Wydawało mi się, że facet mnie zrozumiał, bo od razu spojrzał na mój naszyjnik, a potem na Kevin.
- Wy z innych królestwa. To nie może być.
- Przyjaźnimy się. - powiedział Kevin. Znowu pomyślałam czy tak naprawdę jest i czy on nie chce mnie oszukać.
- Ja wam nie ufać! Nie wierzyć! - krzyknął mężczyzna.
- Wypuść nas! Proszę! - powiedziałam.
- Nie! Wy wejść na mój teren! Wy zostać tu i zginąć! - krzyknął po czym powiedział coś do innego faceta. Chyba powiedział mu, żeby stał tu na warcie, bo wszyscy oprócz niego poszli z powrotem do namiotów. 
- Musimy stąd uciec. - szepnęłam do Kevina. - Może spróbujesz przeciąć linę swoim mieczem?
- Tak, bo ten strażnik na pewno nie zauważy wielkiego miecza. - odpowiedział chłopak z sarkazmem. - Nie zabrali ci torby. - powiedział nagle. Natychmiast spojrzałam na nią. Faktycznie, nie zabrali mi jej.
- Może uda mi się wyciągnąć mój nóż. 
Zaczęłam próbować, ale nie mogłam ruszyć ręką, była za mocno związana. Zrezygnowana spojrzałam w niebo.
- Już po dwunastej. - powiedziałam patrząc na słońce. Potem zaczęłam myśleć o rodzicach, o Alice, o Królestwie Słońca i o tym, że już pewnie nigdy tam nie wrócę.
Zaczęło się ściemniać. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że tu są także kobiety, tak samo dziwnie ubrane jak mężczyźni. Chyba przygotowywali się do Pierwszego Dnia Jesieni. Będą świętować w nocy, więc pomyślałam, że wtedy możemy się wymknąć. 
Była już prawie północ. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci świętowali. Rozpalili wielkie ognisku daleko od nas, jedli mięso i - jak mi się wydawało - pili piwo oraz śpiewali piosenki w swoim języku. Nie zwracali na nas uwagi, a strażnik, który miał nas pilnować właśnie zasnął. To była idealna szansa, żeby uciec. Po kilku nieudanych próbach, Kevin wyjął swój miecz i przeciął liny. Byliśmy wolni. Schowaliśmy się za jeden z namiotów i nagle wszyscy zamilkli. Potem zaczęli coś krzyczeć. Brzmiało to jak odliczanie. Wtedy właśnie sobie to skojarzyłam.
- To indianie. - szepnęłam.
- Masz racje. Że też nie wpadłem na to wcześniej. - powiedział Kevin.
- Czytałam o nich w książkach i chyba wiem co mówią: piętnaście, czternaście, trzynaście...
- Odliczają sekundy do północy. - szepnął Kevin.
- Mówiłeś, że o północy zdarza się coś złego. A jeśli nas złapią i znów przywiążą. - zaczęłam panikować. 
- Nie coś złego tylko niespodziewanego. - Kevin próbował mnie uspokoić, ale mu się nie udało, więc zbliżył się do mnie i złapał mnie za ręce. - Spokojnie. - powiedział. Spojrzałam mu prosto w oczy i dokładnie w chwili, gdy indianie wykrzyczeli ,,zero" w swoim języku, nie wiem czemu, ale go pocałowałam. Po krótkiej chwili oderwałam się od niego. Patrzał na mnie zdziwionym, ale także szczęśliwym wzrokiem.
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nie musisz przepraszać. - po czym uśmiechnął się do mnie. - Musimy już iść. - powiedział ciągnąc mnie w stronę lasu. Weszliśmy do niego i szliśmy tak przez całą noc. Cały czas myślałam dlaczego to zrobiłam, ale dopiero po jakiejś godzinie zrozumiałam.
- ...słyszałem, że tej nocy zawsze gdzieś na świecie dzieje się coś dziwnego, coś czego nikt z obecnych przy tym osób nigdy by nie przewidział. Dzieje się to zawsze dokładnie o północy, gdy księżyc jest wysoko na niebie.

Podoba się? Piszcie :)

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 6

- Przybywamy z Góry Dnia i Nocy. - odpowiedział Kevin. - Dość długa droga stąd do niej.
- Słyszałem o tej górze. Z którego królestwa? - zapytał jeden ze strażników. Wtedy ja i Kevin odpowiedzieliśmy w tym samym momencie tyle, że ja powiedziałam ,, Krainy Słońca", a chłopak ,,Krainy Księżyca".
- No proszę. Nie zdążyliście się pozabijać przez tą całą drogę, czy może spotkaliście się dopiero teraz?
- Przez te całe dwa dni udało nam się nie zabić. To, że nasze królestwa się nie lubią to nie znaczy, że my jesteśmy wrogami. - powiedział Kevin. Wtedy właśnie zaczęłam rozmyślać nad tym czy na pewno nie powinnam uważać go za mojego wroga. Czy mam mu zaufać?
- Chcielibyśmy przejść na drugą stronę przez miasto. Innej drogi nie ma. - wytłumaczył chłopak.
- W takim razie musicie porozmawiać z burmistrzem.
- Burmistrzem? Nie macie króla? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, nie mamy. - powiedział po czym zaczął wołać kolegę, który stał po drugiej stronie bramy. - Jim!
Chłopak podszedł szybkim krokiem.
- Tak? - zapytał.
- Zaprowadź naszych gości do burmistrza. - polecił mu strażnik.
- Tak jest! - powiedział Jim po czym otworzył bramę i zaprosił nas do środka.
- I jeszcze coś, Jim. - powiedział strażnik pokazując chłopakowi aby podszedł bliżej. Zaczął szeptać, ale ja i tak to usłyszałam. - Miej na nich oko.
Jim tylko zrobił minę, która mówiła ,,dobrze" i zaczął prowadzić nas przez miasto. Wszystkie domy były zrobione z drewna i leżały z prawej i lewej strony drogi, która prowadziła do największego budynku w mieście, który leżał na jej samym końcu, a na jego górze była ów wieża, którą widziałam już z daleka. Gdy przechodziliśmy tak przez to drewniane miasteczko, ludzie patrzeli na nas i szeptali. Zauważyłam, że patrzą się na nasze wisiorki. Pewnie dziwili się, że przyszliśmy razem choć jesteśmy z tych dwóch różnych królestw. Po chwili zatrzymaliśmy się przed schodami do wielkiego budynku. Jim kazał nam poczekać, a sam wszedł na schody i doszedł do drzwi po czym zapukał. Usłyszałam kroki i krzyk ,,Już idę!", a potem drzwi otworzyły się. Stał w nich gruby czarnowłosy mężczyzna z wąsami.
- Cóż się stało, że przychodzisz do mnie o tak wczesnej porze? - zapytał, ale wtedy jego wzrok powędrował na nas. - A kogo my tu mamy? - po chwili zauważył nasze wisiorki. - Przybywacie z Góry Dnia i Nocy, zgadłem?
- Tak jest! - powiedział Kevin. - Pan to burmistrz tego miasta, tak? 
- Tak! Wejdźcie do środka. - powiedział. Weszliśmy do wielkiego budynku. Burmistrz zaprowadził nas do salonu. - Jestem Fernando, burmistrz tego miasta. - przedstawił się. - Po co tu przyszliście?
- Chcieliśmy tylko przejść na drugą stronę, a innego przejścia nie było. - odpowiedziałam mu. 
- Wydaje mi się iż w tym nie mogę wam pomóc. Nikogo nieznanego nie wpuszczam do mojego miasta, nawet jak ten ktoś chce po prostu przejść na drugą stronę, więc sądzę, iż będziecie musieli znaleźć inną drogę. A jeśli spróbujecie się tu włamać to wylądujecie w więzieniu.
- Ale innej drogi nie ma, no chyba, że pójdziemy na około, a to zajmie nam za dużo czasu. - powiedziałam.
- A gdzie się tak spieszysz, dziecko?
- Muszę znaleźć coś ważnego co pomoże mi w uzdrowieniu ojca.
- A pytałaś już króla o poradę. Jesteś z Królestwa Słońca jak widać, a tam, jak słyszałem, król nie jest taki ostry jak w Królestwie Księżyca.
- Tylko, że król to mój ojciec!
Burmistrz zaniemówił.
- A tak przy okazji, dziękuję za obrażenie mojego ojca. - powiedział Kevin z sarkazmem. - Może czasem bywa ostry, ale nie jest taki zły.
Fernando aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Czy... czy wy jesteście potomkami króla i królowej tych królestw? - zapytał nadal ze zdziwieniem.
- Bingo! - odpowiedział Kevin.
- Bardzo przepraszam! Nie wiedziałem! Oczywiście, że możecie tu przejść, albo nawet zostać. Mamy piękny pusty domek niedaleko stąd, wyposażony w jedzenie.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam. - My tylko chcemy przejść na drugą stronę.
- Ależ nalegam. Na pewno stęskniliście się za miękkim łóżkiem i dobrym jedzeniem. Ile już tak wędrujecie?
- Dwa dni. - odpowiedział Kevin. - Mniej więcej dwa dni. - dodał.
- Uważam, iż chyba czas na krótki odpoczynek. - próbował nas przekonać burmistrz. 
- Hmm... to chyba nie jest taki zły pomysł, co nie Veronica? - powiedział Kevin.
- Jeden dzień przerwy nie zaszkodzi. - uległam.
- Świetna decyzja! - powiedział Fernando pokazując swoje lekko żółtawe zęby. - Zaprowadzę was do tego domu. - po czym wyszliśmy z domu burmistrza i ominęliśmy go. Chwilkę szliśmy aż dotarliśmy do jednego z tych większych domów w miasteczku. Nie był aż tak duży jak ten burmistrza, ale był w sam raz. Widziałam stąd bramę, która prowadziłam na drugą stronę, a jeszcze dalej wysoką górę, w której powinien znajdować się klejnot. Dopiero teraz zauważyłam jaka długa droga nas jeszcze czeka i pomyślałam, że ten odpoczynek to naprawdę dobry pomysł. Weszliśmy do środka. Kuchnia, jadalnia i salon były ze sobą połączone, co sprawiało, że wyglądały jak jeden wielki pokój. Z prawej strony zauważyłam wąskie, kręcone schody prowadzące na górę. Weszliśmy tam i ujrzeliśmy korytarz oraz dwa pokoje, oba to były sypialnie.
- A gdzie toaleta. - zapytałam. Fernando zaprowadził nas z powrotem na dół. Dopiero teraz zauważyłam, że tam były jeszcze jedne schody,które prowadziły na dół. Zeszliśmy tam i zobaczyliśmy drzwi oraz je otworzyliśmy. Za nimi była tylko mała toaleta. Wróciliśmy z powrotem do salono-jadalnio-kuchni.
- Czujcie się jak u siebie w domu. - powiedział burmistrz po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi. Od razu poszłam coś zjeść, byłam już trochę głodna, a nie chciałam marnować jedzenia, które spakowałam na drogę, więc pomyślałam, że coś sobie tu zjem. Kevin chyba pomyślał to samo, bo wyjął bułkę, słoik marmolady i posmarował sobie obie połówki. Zaczął jeść jedną z nich, a drugą położył przede mną
- Proszę. - powiedział.
- Dzięki. - po czym zabrałam się do jedzenia. Koło 18:00 podeszłam do Kevina i powiedziałam:
- Chyba powinniśmy już ruszać.
- Tak szybko?
- Jesteśmy tu już 10 godzin. Sądzę, że jeśli chcemy wrócić do zamku zanim będzie zima to powinniśmy już iść.
- Aż tak daleko to nie jest. Spokojnie dojdziemy tam za jakieś cztery dni.
- Nie wiadomo co czeka nas po drodze i przypominam, że musimy jeszcze wrócić z powrotem, a ja nie zamierzam znowu wracać do tych Alfejów.
- Abfejów. - poprawił mnie Kevin.
- Abfejów. Tak czy siak powinniśmy już ruszać, bo będziemy musieli potem jakoś ominąć tą jaskinię.
- Niech ci będzie! - zgodził się chłopak i wstał z kanapy. Poszłam jeszcze tylko do kuchni i wzięłam trochę jedzenia, a potem wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę bramy.
- Proszę otworzyć bramy, jestem księciem z Królestwa Księżyca, a to jest księżniczka z Królestwa Słońca. - wskazał na mnie. -  Zatrzymaliśmy się tu na jakiś czas, ale musimy już iść.
- Burmistrz rozkazał nie wypuszczać was z miasta. - powiedział jeden ze strażników.
- Co?! Niby czemu?! - zapytałam.
- Już od dawna chcieliśmy wydobyć trochę jedzenia i pieniędzy od Królestwa Księżyca, a teraz mamy szansę. - powiedział strażnik. - A jeśli się nie uda to może Królestwo Słońca coś nam da. - dodał. - A teraz z powrotem do domu! No chyba, że chcecie pójść do więzienia.
Wróciliśmy posłusznie do domu i usiedliśmy na schodach, które prowadziły do drzwi wejściowych.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. - powiedziałam do Kevina.
- Chcecie się wydostać z miasta? - powiedział jakiś chłopięcy głos. Poznałam, że był to młody chłopiec. Odwróciłam się. Chłopiec, który wyglądał na 8 lub 9 lat i miał blond włosy patrzał na nas swoimi ciemnymi oczami. Nie wyglądał jakby pochodził z bogatej rodziny. Chłopiec wszedł po schodach i usiadł koło mnie. - Ja wiem jak się stąd wydostać. Sam czasem wychodzę na zewnątrz, żeby zobaczyć jak wygląda świat poza bramą. Strażnicy nie wypuszczają z miasta nikogo, no chyba, że burmistrz na to zezwoli.
- Kim jesteś, chłopcze? - zapytałam.
- Jestem Mike. - odpowiedział.
- Czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Ja nie mam rodziców.
Zapanowała cisza. Po chwili przerwałam ją.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Nic nie szkodzi, ale chcecie, żebym wam pomógł czy nie?
- A co chcesz w zamian? - zapytał Kevin.
- Nic.
- Nie wygaduj bzdur. Takie dzieciaki jak ty zawsze chcą czegoś w zamian.
- Kevin! - krzyknęłam na niego. - A jest coś czego możesz potrzebować? Będę miała nieczyste sumienie jak mi pomożesz i nie dostaniesz nic w zamian.
- Niczego nie potrzebuję. Zawsze uda mi się wygrzebać jakieś resztki jedzenia ze śmietnika i znalazłem sobie pusty dom, żeby tam nocować. Niczego więcej mi nie potrzeba.
- Dobrze, to dostaniesz trochę jedzenia ode mnie. Mam jeszcze dużo. - powiedziałam.
- Nie musi pani.
- Ależ muszę.
- Możecie już skończyć. - przerwał nam Kevin. - Zaprowadź nas do wyjścia, a potem damy ci trochę żarcia. Tylko chodźmy już.
Wtedy właśnie chłopiec zaprowadził nas przez wąską ścieżkę daleko od bramy wejściowej. Gdy doszliśmy na miejsce, Mike odsunął kawałek drewna od bramy i pokazał na dziurę. Przeszliśmy przez nią, a ja wyjęłam z torby bułki i trochę owoców i warzyw po czym włożyłam je do woreczka, które wzięłam ze sobą z zamku. Wręczyłam chłopakowi też kilka monet.
- Jak już zjesz wszystko to możesz coś sobie kupić. - powiedziałam.
- Dziękuję. - odpowiedział Mike. - To do widzenia!
- Do widzenia. - odpowiedzieliśmy chórem ja i Kevin (chociaż on z mniejszym entuzjazmem) i dalej wyruszyliśmy w stronę Płomiennej Góry.


Tym razem trochę dłuższy rozdział :) Podoba się? Zdjęcie Mika możecie zobaczyć na stronie Bohaterowie :)

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 5

Nagle Kevin wyjął miecz.
- Skąd ty to masz? - zapytałam.
- ,,Pożyczyłem" od taty. Nie zauważyłaś?
- Nie.
Wtedy właśnie chłopak zaczął zabijać stwory jeden po drugim. Nie mogłam na to patrzeć, bo nie lubię, gdy ktoś kogoś lub nawet takie coś zabija. Po jakimś czasie spojrzałam, żeby zobaczyć ile ich jeszcze zostało. Dziwne stworzenia zaczęły wchodzić na Kevina. Chłopak próbował je zepchnąć, ale one trzymały się zbyt mocno. Jak już mówiłam nie lubię zabijania, ale co miałam zrobić. Wyjęłam z torby nóż i poszłam pomóc chłopakowi. Udało mi się uwolnić go od stworzeń. Zaraz po tym zaczęliśmy zabijać wszystkie potwory. Nagle zauważyłam TO. To była mała łódka. Nie wiem jak mogliśmy jej wcześniej nie zauważyć. Powiedziałam o tym Kevinowi. 
- Ty idź po łódkę, ja będę cię chronił przed tym... czymś. - powiedział chłopak. Zrobiłam jak mi kazał. Przybliżyłam łódkę do brzegu i weszłam do niej. Zaraz po mnie wszedł Kevin. Każdy z nas wziął jedno wiosło i zaczęliśmy wiosłować w stronę wyjścia. Co chwilę musieliśmy strząsać potwory z wioseł. Gdy dotarliśmy na brzeg jeziora i wyszliśmy z łódki, zaczęliśmy biec. Wybiegliśmy z jaskini i pobiegliśmy trochę dalej, żeby te stworzenia znowu nas nie dopadły. Po jakimś czasie biegania zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy za siebie. Jaskinia już znikła z pola widzenia. Po stworach też nie było śladu. Usiedliśmy na zielonej trawie obok źródła. Kevin napił się z niego trochę wody, a ja wyjęłam swoją z torby i także się napiłam.
- Abfeje, głupie stworzenia. - odezwał się nagle chłopak.
- Co?
- Nigdy nie słyszałaś o Abfejach?
- Nie.
- Głupie stwory. Przyczepiają się do wszystkiego co spotkają na swojej drodze, a potem to zjadają. Mają ostre zęby, więc lepiej na nie uważać. - powiedział. - I jeszcze coś, żyją tylko w wodzie i wolą ciemność. - dodał. Po chwili odpoczynku wstaliśmy i poszliśmy dalej. Szliśmy w ciszy, aż wreszcie ja ją przerwałam.
- Czy twój ojciec w ogóle wie, że masz jego miecz? - zapytałam.
- Teraz już pewnie wie. To jego najcenniejszy miecz. Nawet dał mu imię, Nora.
- Nora?
- Tak, Nora. Musi być bardzo zły na mnie, to jedna z rzeczy, które kocha najbardziej. - powiedział Kevin po czym się zaśmiał. Po dłuższym czasie zaczęły mnie boleć nogi, a że już się ściemniało, usiedliśmy pod drzewem, a Kevin rozpalił ognisko za pomocą patyka. Gdy na niebie pojawił się księżyc chłopak spojrzał na niego.
- Już za dwa dni pierwszy dzień jesieni, jedno z najważniejszych świąt w Królestwie Księżyca.
- Oraz rocznica śmierci mojej matki. - powiedziałam wzdychając. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu, ale udało mi się powstrzymać przed płaczem.
- Przykro mi. - powiedział chłopak.
- Mnie też.
- Czemu twoja matka umarła jeśli mogę zapytać? - powiedział chłopak niepewnie.
- Przez wielki pożar 9 lat temu.
- Słyszałem coś o nim. Wiesz co spowodowało ten pożar?
Spojrzałam na chłopaka po czym westchnęłam.
- Na prawdę nie wiesz?
- A skąd miał bym wiedzieć?
- Twój ojciec się nie pochwalił?
- O co ci chodzi?
- Twoje królestwo. Królestwo Księżyca. To ono spowodowało pożar. - powiedziałam po czym odwróciłam się do niego plecami.
- Bardzo mi przykro. - powiedział chłopak. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Po jakimś czasie poczułam się zmęczona. Położyłam się i zasnęłam. Obudziłam się wcześnie. Kevin już nie spał. Zaproponował, żebyśmy poszli dalej, a on się zgodził. Dziś znów był bardzo cichy, pewnie przez naszą wczorajszą rozmowę. Pomyślałam, że powinnam coś powiedzieć.
- Wiem, że to nie twoja wina, że zaatakowaliście nasze królestwo.
- Miło. - odpowiedział. Znowu szliśmy w ciszy. Znowu chciałam coś powiedzieć, ale wtedy zauważyłam czubek wieży. Była ona z drewna. Im bliżej szliśmy tym więcej mogłam zobaczyć. Na wieży był zegar, który wskazywał godzinę 8:30. Po chwili zza góry wyłoniło się drewniane miasteczko. Nie było jak go ominąć, więc pomyśleliśmy, że wejdziemy do niego. Doszliśmy do wielkiej bramy przy, której stało dwóch strażników.
- Stop! - krzyknął jeden z nich. - Kim jesteście i skąd pochodzicie?


Wiem, długo nie dodawałam, ale wreszcie udało mi się napisać. Mam nadzieję, że się podoba :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 4

Obudziłam się koło południa. Nie chciałam wczoraj przerywać podróży, ale zaczął padać deszcz i musieliśmy się schronić w jaskini. Nie wiem jakim cudem zasnęłam przy Kevinie. On cały czas gadał o tym jak niebezpieczna jest ta wyprawa, i że to może być zwykła bajka oraz, że nie powinnam wierzyć we wszystko co mi ludzie powiedzą lub co gdzieś przeczytam. Miałam go dość. Myślałam, że jak się obudzę to on dalej zacznie gadać o tym samym, ale jego nie było. Czy może jednak wrócił z powrotem? Wyszłam na dwór. Nigdzie w pobliżu nie było żadnej rzeki, ani jeziora, więc nie miałam jak się umyć. Po chwili zauważyłam Kevina opartego o górę i patrzącego w stronę Płomiennej Góry.
- Eee... dzień dobry. - powiedziałam.
- Hej. Dobrze się spało?
- Nawet.
- To dobrze. 
- Może jesteś głodny?
- Nie. Znalazłem jabłoń i zerwałem sobie kilka jabłek, ale może ty coś zjesz. Wzięłaś coś ze sobą czy miałaś zamiar sama coś upolować?
- Mam coś, ale zjem po drodze, bo musimy już ruszać.
- Tak szybko? Dopiero co wstałaś.
- Chcę jak najszybciej dojść do tej góry, a poza tym w mojej torbie nie ma tak dużo miejsca, więc nie mogłam wziąć dużo jedzenia ze sobą.
- Jasne. To chodźmy. - powiedział po czym wstał. Weszłam jeszcze do jaskini, żeby wziąć moją torbę i wyjęłam z niej bułkę po czym wyszłam z jaskini i zaczęłam jeść. Między nami panowała cisza co było dziwne, bo myślałam, że Kevin zacznie znowu gadać o tym jak to niebezpiecznie może być. Szliśmy tak cały czas w ciszy, aż nie doszliśmy do wielkiego kamienia, który zagradzał nam drogę.
- Chyba powinniśmy się wspiąć na górę. - powiedział Kevin. I tak właśnie zrobiliśmy, ale gdy już byliśmy na górze zobaczyliśmy rzekę po drugiej stronie.
- I co teraz? - zapytałam.
- Nie wiem. Nie mamy jak stąd wyjść, bo wszędzie wokół są góry. Możemy się tylko cofnąć.
- Nie, nie tylko. - po czym zaczęłam się wspinać po górze, która była z naszej prawej strony.
- Nich ci będzie. - po czym chłopak zaczął robić to samo. Po jakimś czasie doszliśmy na górę.
- Miałaś racje. - powiedział zdziwiony Kevin.
- No jasne, że tak. - powiedziałam zadowolona z samej siebie i zaczęłam iść w stronę góry. Znowu szliśmy w ciszy. Po jakimś czasie musieliśmy schodzić na dół. Na samym dole była jaskinia.
- Wchodzimy? Nie mamy jak jej ominąć, a tam z tyło widzę małe światełko, może to jest wyjście. - powiedziałam.
- Dobrze. - po czym wszedł do środka. Czy on nie był jakiś zbyt... posłuszny? Weszłam za nim. Chwilę szliśmy, gdy nagle...
- Tam jest wyjście! - powiedziałam i chciałam iść dalej, ale weszłam do... wody. - Co to?
- To wygląda jak takie małe jezioro, ale ja bym do niego nie wchodził. Jeśli tam coś jest?
- Nie możliwe. - powiedziałam po czym weszłam do wody, ale wtedy coś mnie złapało za nogę. Próbowałam się uwolnić, ale nie mogłam, to coś było za silne. Kevin zaczął mi pomagać i udało się. Wtedy zobaczyłam to, choć nie wiedziałam co to było. Wyglądało jak bardzo niski człowiek (sięgało mi do pasa) z płetwami i bez włosów. Było ohydne. Po chwili z wody wynurzyło się o wiele więcej takich samych stworzeń.

Trochę krótki, ale następny spróbuję zrobić dłuższy. :)

środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 3

Wiem, pomyślicie, że to głupie, i że nie powinnam wierzyć w bajki, ale musiałam to zrobić. A jeśli to prawda? W końcu warto spróbować. Zaraz jak się obudziłam, przebrałam się i szybko zaczęłam szukać mojej torby. Gdy ją znalazłam, zaczęłam pakować do niej ubrania, moją szmacianą lalkę, bez niej nigdzie bym nie poszła, nóż oraz trochę pieniędzy. Potem zeszłam na dół i po cichu weszłam do kuchni. Spakowałam trochę jedzenia i wodę, potem wróciłam do pokoju i schowałam torbę pod łóżko. Ponownie zeszłam na dół, ale tym razem skierowałam się do jadalni.
- Tak wcześnie? - zapytała Alice, gdy weszłam. - Myślałam, że jeszcze śpisz, Księżniczko.
- Dziś się po prostu wcześniej obudziłam i nie mogłam już zasnąć. - wytłumaczyłam siadając na moje miejsce. - Co z tatą?
- Jest trochę lepiej, ale nadal nie za dobrze. Właśnie miałam mu zanieść śniadanie. - powiedziała gosposia, po czym wyszła. Zjadłam do końca i poszłam odwiedzić ojca. Po odwiedzinach poszłam do biblioteki. Przeczytałam kilka krótkich książek, gdy nagle zorientowałam się, że już pora obiadu. Weszłam do jadalni, zjadłam obiad, chwilę pogawędziłam z ciocią Alice i wyszłam na dwór. Skierowałam się w stronę ogrodu. Gdy doszłam, przechadzałam się po nim podziwiając różne rodzaje kwiatów. Przypomniało mi się jak w moje 11 urodziny mój tata mnie tu przyprowadził. Byłam taka szczęśliwa, ten ogród był tak piękny i nadal jest. Nic się nie zmieniło. Przypominały mi się wszystkie chwile, które spędzałam tu z moim ojcem. Wtedy właśnie poczułam, że nie potrafię opuścić tego miejsca, ale chciałam też pomóc ojcu. A jeśli to tylko bzdura? Jeśli on się domyślił, że będę chciała znaleźć ten klejnot i zastawił pułapkę? To naprawdę ryzykowna wyprawa, więc nie wiem czy mam to robić. Z tą myślą wróciłam do zamku i skierowałam się w stronę pokoju mojego ojca. Drzwi były otwarte, a taty nie było. Jak najszybciej pobiegłam do jadalni. Tam też go nie było. Podeszłam do Alice.
- Gdzie jest tata? - zapytałam zmartwiona.
- W szpitalu. - powiedziała smutnie. - Gdy spytałam go czy mam mu przynieść obiad, on powiedział, że nie muszę, i że zje w jadalni, po czym wyszedł z pokoju. Przy schodach zapytałam czy mam mu pomóc, ale on nie chciał mojej pomocy, więc odpuściłam. Na środku schodów przewrócił się i walnął głową o ścianę. Razem z moimi koleżankami zaniosłyśmy go do szpitala. Teraz jest w śpiączce.
Nie odpowiedziałam nic, po prostu pobiegłam. Gdy wyszłam z zamku, weszłam jeszcze do ogrodu i zerwałam jego ulubione kwiaty, tulipany. Potem pobiegłam jak najszybciej do szpitala. Weszłam do niego i znalazłam mojego ojca. Włożyłam mu kwiaty do wazonu, który leżał na szafce obok jego łóżka i zaczęłam płakać. Wtedy właśnie postanowiłam, że zrobię to, znajdę Ognisty Klejnot i wyleczę mojego ojca. Po kilku minutach ucałowałam tatę w policzek i wyszłam ze szpitala. Poszłam do mojego pokoju i leżałam przypominając sobie chwile, które spędziłam z rodzicami. Po kolacji weszłam do łóżka, ale nie spałam. Po jakimś czasie do mojego pokoju weszła Alice. Udawałam, że śpię i jak widać nabrała się, bo po chwili wyszła zamykając za sobą drzwi. Gdy księżyc był wysoko na niebie, czyli o północy po cichu wyszłam z mojego łóżka, wyjęłam spod niego moją torbę i po cichu wymknęłam się z pokoju. Kilka razy strażnicy prawie mnie zobaczyli, ale na szczęście jestem szybka i bardzo dobrze się chowam. Wyszłam z zamku i skierowałam się w stronę bramy. Wiedziałam, że strażnicy nie otworzą mi jej o tak późnej porze, więc spróbowałam wspiąć się po bramie. Po kilku nie udanych próbach udało mi się, lecz schodząc podarłam trochę moją sukienkę.
- Świetnie. - szepnęłam do siebie. Weszłam do lasu, nie powiem, trochę się bałam, ale muszę to zrobić dla mojego taty. Weszłam na łąkę i zaczęłam schodzić po górze. Nie wychodziło mi to za dobrze. Nagle skała, której się trzymałam oderwała się i spadłabym w dół, ale ktoś mnie złapał i wciągnął  z powrotem na górę. To był znowu on. Jak on się nazywał? A, wiem, Kevin.
- Lubię wspinaczkę, ale o północy? Na to nigdy bym nie wpadł. - powiedział.
- Nie jestem tu, żeby się wspinać. Próbuję zejść na dół. 
- Żywa? Bo to wyglądało inaczej. - powiedział z tym jego uśmieszkiem. Ten koleś naprawdę mnie denerwuje.
- Muszę już iść. - po czym odwróciłam się do niego plecami.
- A dokąd? Chyba nie chcesz iść na Płomienną Górę?
- Właśnie tam idę. Chcę znaleźć Ognisty Klejnot i uzdrowić mojego tatę.
- Uwierzyłaś w tą historię? Znaczy nie mówię, że to nie może być prawda, ale jak się okaże, że to zwykła bajka i poszłaś tam na marne?
- Warto spróbować.
- Po drodze może cię spotkać dużo niebezpieczeństw. - wydawało mi się jakby on próbował mnie zatrzymać.
- Jakoś dam radę. - po czym chciałam już schodzić na dół, ale wtedy on to powiedział.
- Ale klejnotu pilnuje smok.
- Smok?
- Tak. Ogromny smok, który zieje ogniem i zjada każdego kto go obudzi lub zabierze mu klejnot.
- A czemu zależy mu tak na tym klejnocie?
- Bo to jedyna rzecz, która może go zabić. - powiedział. - On jest o wiele gorszy niż inne smoki, słyszałem nawet, że to najstraszniejszy i najniebezpieczniejszy smok na świecie.
- Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?
- Bo nie sądziłem, że mi uwierzysz, a tym bardziej, że będziesz próbowała znaleźć ten klejnot.
- Ale powiedziałeś, że zabija każdego kto go OBUDZI, a ja nie zamierzam go budzić, więc pa. - znów chciałam schodzić na dół, ale...
- To w takim razie idę z tobą. To bardzo niebezpieczna wyprawa, nie możesz iść sama.
- Nie ma mowy.
- I tak pójdę z tobą i za nic nie wrócę, no chyba, że ty też wrócisz. - powiedział i zaczął schodzić na dół. - Lub jeśli mnie stąd zrzucisz. - dodał. Z jakiegoś powodu musiałam się uśmiechnąć, a potem także zaczęłam schodzić na dół. Zapowiadała się bardzo długa podróż. 

Podoba się? :) Mam nadzieję, że tak. Jutro mam długo szkołę, więc nie wiem czy zdążę dodać, ale spróbuję jak najszybciej. :]

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 2

Obudziłam się dziś późno, koło południa. Wstałam i ubrałam jedną z moich ulubionych sukni.











Zaraz po tym zeszłam do jadalni. Alice przygotowała mi dziś przepyszną jajecznicę. Zjadłam ją, popiłam herbatą i poszłam zobaczyć jak czuje się mój tata. Gdy weszłam do jego pokoju, on leżał cały blady na łóżku i kaszlał.
- Wszystko dobrze, tatusiu? - zapytałam troskliwie.
- Przez tą noc jeszcze bardzie zachorowałem. Zapomniałem, że okno nie jest zamknięte i zasnąłem z otwartym. - odpowiedział ojciec.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, nic na to nie poradzisz. Możesz wyjść na dwór. Pogoda jest świetna. Gdyby tylko taka była tej nocy.
Zaraz po tym wyszłam. Skierowałam się w stronę ogrodu. Dla odmiany zerwałam kilka tulipanów i poszłam na cmentarz. Gdy doszłam do grobu mojej matki, położyłam na nim kwiaty i zaczęłam się modlić. Zaraz po tym pożegnałam się z matką i skierowałam się w stronę bramy. Strażnicy powitali mnie jak zwykle z uśmiechami na twarzach i otworzyli bramę. Poszłam do lasu. Szłam i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Gdy doszłam na łąkę, usiadłam i zaczęłam myśleć o mamie, a potem o tacie.
- Jak mogę pomóc mojemu tacie? - pomyślałam na głos.
- Zależy czy chodzi o zdrowie czy o pieniądze. - powiedział jakiś głos za mną. Natychmiast wstałam i odwróciłam się. To był ten sam chłopak, którego widziałam wczoraj. Spojrzałam na jego wisior, miałam nadzieję, że zobaczę słońce i będę mogła odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego zobaczyłam księżyc. Szybko odsunęłam się od niego.
- Odejdź stąd! Jesteś z Królestwa Księżyca.
- I co z tego? I nie pójdę, ponieważ ja zawsze tu przychodzę, od kiedy skończyłem 11 lat.
- Ja też zawsze tu przychodzę, ale teraz muszę iść. Do widzenia. 
- Boisz się?
- Nie, po prostu muszę już iść. - po czym jak najszybciej stąd odeszłam nie odwracając się. Gdy weszłam do lasu, zaczęłam biec, nie chciałam, żeby mi coś zrobił, w końcu oni są nieprzewidywalni i okrutni. Gdy dobiegłam do bramy zatrzymałam się.
- A czemu Pani tak szybko biegła? Coś się stało? - zapytał strażnik.
- Nie, po prostu... zobaczyłam... wilka. - odpowiedziałam. - On mnie nie widział, ale ja się tak przestraszyłam, że uciekłam. Czy moglibyście otworzyć tą bramę?
- Tak, oczywiście! - powiedział strażnik otwierając bramę. Weszłam do naszego królestwa i skierowałam się w stronę ogrodu. Gdy doszłam, usiadłam na ławce. Pomyślałam sobie, że pójdę wieczorem na łąkę, może wtedy nie będzie tam tego chłopaka. Myślałam kim on może być. Nie wyglądał jakby pochodził z ubogiej rodziny, wręcz przeciwnie, był ubrany jak książę. A jeśli to syn króla i królowej Królestwa Księżyca. Jeśli tak to wolę znowu na niego nie trafić. Wydawało mi się to dziwne, że wcześniej się nie spotkaliśmy. Chodzę tam od kiedy skończyłam 13 lat. Jakiś czas po moich urodzinach, które są 23.03, poszłam się przejść po lesie i wtedy znalazłam tą łąkę. Powiedziałam o tym ojcu, ale on powiedział mi tylko, że mam tam nie przychodzić. Ja i tak go nie słuchałam. Może miał rację, może nie powinnam była tam chodzić, ale nie mogę przestać, za bardzo przywiązałam się do tego miejsca. Po chwili zauważyłam Alice, która szła w moją stronę.
- Gdzieś ty była? Obiad już jest gotowy! - powiedziała.
- Obiad? - przez to wszystko straciłam poczucie czasu. - Już idę.
Wstałam i poszłam do jadalni. Ojca nie było.
- Ciociu Alice, gdzie jest tata? - zapytałam.
- On się bardzo źle czuje i nie może wstać z łóżka. Teraz śpi, więc nie musisz go odwiedzać.
Zaraz po tym zasiadłam do stołu i zaczęłam zajadać się pysznym mięsem. Gdy skończyłam, poszłam do mojego pokoju i znowu zaczęłam rozmyślać nad tym jak pomóc mojemu ojcu. Po chwili zasnęłam. Obudziła mnie Alice, która wołała mnie na kolację. Ocierając oczy zeszłam na dół.
- Czy tata się lepiej czuje? - zapytałam Alice zaraz jak weszłam do jadalni.
- Niestety jest nadal w tym samym stanie co rano. - odpowiedziała gosposia ze smutkiem. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść. Bardzo martwiłam się o mojego ojca. Po jedzeniu skierowałam się w stronę wyjścia. Szłam tak w stronę łąki rozmyślając o moim tacie, gdy nagle przypomniałam sobie o chłopaku, którego widziałam dziś przed południem. Przed łąką ustałam i rozejrzałam się czy nikogo nie ma, a jak byłam już pewna, poszłam tam i usiadłam na brzegu góry. Siedziałam tak jakiś czas, aż usłyszałam kroki. Szybko wstałam i ujrzałam tego samego chłopaka.
- Znowu się spotykamy. Tylko nie uciekaj znowu, nic ci nie zrobię, daję słowo. - powiedział.
- Nie wierzę. - po czym chciałam już iść, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Co do twojego ojca, to o co chodzi?
- Nie ważne.
- Skoro tak bardzo chcesz mu pomóc to pewnie ważne. Chodzi o pieniądze?
- Nie. Mój ojciec zachorował i chciałabym mu pomóc, ale nie wiem jak.
- Czy ty nie jesteś czasem córką króla?
- Tak, i co?
- Ja jestem Kevin, książę Królestwa Księżyca. - chłopak wyciągnął rękę na powitanie.
- Ja jestem Veronica. - powiedziałam, lecz nie uścisnęłam mu dłoni. Kevin opuścił ją. 
- Piękne imię. - powiedział uśmiechając się. - Wiesz, słyszałem pewną historię. Nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak to może pomóc twojemu ojcu. Usiądź to ci opowiem. - po czym usiadł. Niepewnie zrobiłam to samo.
- Widzisz tą wielką górę? Tam bardzo daleko. - powiedział wskazując prosto przed nami. 
- Tak.
- Według tej historii to Płomienna góra. Podobno gdzieś tam jest schowane wejście do niej. Tam jest korytarz, który prowadzi do Ognistego Klejnotu. Jest on piękny, niebieski, a w środku widać jakby był tam ogień. Ten klejnot potrafi uzdrowić chorych, ale jest jeden haczyk, każda osoba może użyć go tylko raz. Słyszałem też, że on ma wiele innych mocy, ale nie wiem jakich.
- Myślisz, że ten klejnot naprawdę istnieje?
- Możliwe. - powiedział po czym wstał. - Muszę już wracać, dobranoc, Księżniczko.
- Dobranoc. - po czym chłopak się odwrócił i poszedł w stronę swojego królestwa. Zrobiłam to samo. W pokoju rozmyślałam chwilę nad tą historią i pomyślałam, że jeśli ten klejnot istnieje to mogę go spróbować zdobyć.

A oto rozdział drugi :) Mam prośbę: CZYTASZ = KOMENTUJESZ to motywuje :)


Rozdział 1

- Kocham cię, córeczko.
Te słowa chodziły mi po głowie za każdym razem kiedy siedziałam obok grobu mojej matki. Na łące zebrałam kilka stokrotek i przyniosłam je na jej grób. To były jej ulubione kwiaty. 
- Też cię kocham, mamo. - powiedziałam po czym odeszłam od grobu trzymając moją szmacianą lalkę, którą bawiłam się tego dnia, gdy moja mama... wiecie. Trudno mi o tym mówić. Poszłam na łąkę. Tu właśnie spędzałam wolny czas. Ta łąka nie należała do żadnego z królestw dlatego czasem mogłam tu zobaczyć jak mieszkańcy Królestwa Księżyca przechodzą tędy. Mogłam ich poznać po wisiorkach w kształcie księżyca, które nosili wszyscy w Królestwie Księżyca.
W naszym królestwie także nosiliśmy wisiorki. Miały one kształt słońca.
Z zamyślenia wyrwał mnie szelest. Szybko schowałam się za drzewo. Z drugiej strony łąki wyszedł pewien chłopak. Wyglądał na 17 lat, tak jak ja. Próbowałam zobaczyć wisior, ale nie mogłam go dostrzec. Chłopak usiadł na zboczu góry (oba królestwa były na górze). Wyglądał jakby nad czymś rozmyślał. Chciałam podejść bliżej, aby zobaczyć wisior, ale przez przypadek nadepnęłam na gałąź. Chłopak odwrócił się w moją stronę, ale ja zdążyłam się schować za drzewo. Zaczęłam powoli iść przez mały las w stronę mojego królestwa. Gdy już byłam przy bramie spojrzałam w tył. Chłopaka już nie było. Podeszłam do bramy, a strażnicy od razu mi ją otworzyli. Zwykle sprawdzają wisior, ale mnie już dobrze znają, w końcu jestem córką króla.
- Dzień Dobry, Księżniczko! Piękny dziś dzień, prawda? - powiedział jeden ze strażników.
- Dzień Dobry! Tak, ale to ostatnie takie dni, bo niedługo będzie jesień. - odpowiedziałam mu.
- Jesień to jeszcze nic, ale co będzie jak nadciągnie zima. Ludzie nie mają co jeść. W Królestwie Księżyca jest dość jedzenia, ale oni nigdy się z nami nie podzielą. - odezwał się drugi strażnik. - W dodatku król zachorował.
-Na szczęście król ma taką wspaniałą córkę, która mu pomaga.
- Chcę, żeby mój ojciec czuł się jak najlepiej. A teraz muszę już iść. Do widzenia!
- Do widzenia, księżniczko! - powiedzieli strażnicy chórem. 
Weszłam do środka i od razu skierowałam się w stronę pokoju mojego ojca. Gdy weszłam, tata leżał w łóżku i czytał jakąś książkę.
- Lepiej się czujesz? - zapytałam go zamykając drzwi.
- Na razie tak, bo przed chwilą wypiłem herbatę ziołową, którą przygotowała nasza niezastąpiona gosposia Alice. - odpowiedział mój ojciec z uśmiechem. Tak dla jasności, Alice to moja opiekunka, która jest także świetną kucharką. Traktuję ją jak moją ciotkę, nawet mówię na nią ciocia Alice.
- Gdzie byłaś, kochanie? - zapytał nagle mój tata.
- Ja byłam... na cmentarzu, u mamy. - odpowiedziałam. Nie mogłam powiedzieć, że byłam na łące. Ojciec nie pozwala mi tam chodzić, bo za dużo tam ludzi z sąsiedniego królestwa. Boi się, że zrobią mi coś złego. Nie chciałam, żeby dalej mnie wypytywał, więc szybko zmieniłam temat.
- Co tam czytasz? - zapytałam.
- Historię o Mieczu Dnia i Nocy. - odpowiedział. - Przeczytać ci?
- Tak. Chętnie posłucham. - po czym usiadłam na brzegu łóżka i zamieniłam się w słuch. Uwielbiałam jak tata opowiadał mi historie, bo wtedy przypominały mi się dawne czasy.
- A więc. Na Górze Dnia i Nocy... czyli tu gdzie my mieszkamy... było sobie pewne królestwo, które, tak samo jak góra, nazywało się Królestwo Dnia i Nocy. W tym królestwie mieszkał pewien chłopak. Pochodził on z bardzo biednej rodziny. Pieniądze zarabiał robiąc miecze dla rycerzy. Pewnego dnia, gdy chłopak miał zanieść zrobiony miecz do jednego z rycerzy, potknął się, a miecz spadł z góry. Chłopiec pobiegł po niego, ale nigdzie nie mógł go znaleźć, wtedy zobaczył źródło. Zaczęło się ono świecić. Na dnie tego źródła leżał miecz. Chłopak wyjął go z wody. Miecz wydawał mu się inny. Na próbę poszedł zabić jakieś zwierzę. Okazało się, że miecz był w bardzo dobrym stanie, a nawet był lepszy niż wcześniej. Chłopak zaniósł go do rycerza, ale gdy ten go dotknął odskoczył jak oparzony. Powiedział, że ten miecz jest gorący, co chłopakowi wydawało się dziwne, bo dla niego był normalny. Inni rycerze próbowali go dotknąć, ale reagowali tak samo jak ten pierwszy. Okazało się, że miecz może dotykać tylko chłopak, który go zrobił. Gdy chłopiec wrócił do domu od razu schował miecz. Leżał on tam kilka lat. Gdy chłopak miał 20 lat, w mieście był prawdziwy chaos, a powodem tego był smok, który zaatakował królestwo. Król powiedział, że ten kto zabije smoka, będzie mógł wyjść za jego piękną córkę i zostanie następnym królem. Wiele osób próbowało zabić smoka, ale trafiali oni wtedy do jego żołądka. Pewnego dnia chłopak przypomniał sobie o mieczu, wyjął go i poszedł zabić smoka. Trwało to bardzo długo, ale w końcu się udało. Chłopak poślubił piękną księżniczkę, a potem zasiadł na tronie. Miecz schował on pod ziemią. Legenda mówi, że tylko jego potomkowie mogą dotknąć miecza. A wiesz, córeczko, kim są jego potomkowie?
- Nie.
- To ja, ty oraz król i królowa Królestwa Księżyca i ich dzieci.
- Naprawdę?
- Według tej legendy, tak, ale czy ten miecz naprawdę istnieje, tego nikt nie wie.
- Naprawdę ciekawa historia. Teraz pójdę już spać, bo już późno.
- Dobry pomysł, córeczko. Dobranoc!
- Dobranoc! - powiedziałam wychodząc. Szłam przez długi korytarz aż wreszcie doszłam do mojego pokoju. Alice już mi nalała wody do kąpieli. Wykąpałam się i przebrałam. Potem położyłam się do łóżka. Myślałam nad historią o Mieczu Dnia i Nocy. Czy on naprawdę istnieje? Czy może to tylko bajka? Rozmyślałam tak, ale po chwili zamknęłam oczy i zasnęłam.

Piszcie czy się podoba :) Drugi rozdział już niedługo. Może nawet dzisiaj :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Prolog

Jestem Veronica i opowiem Wam moją historię. Urodziłam się w Królestwie Słońca. Na przeciwko tego Królestwa jest jeszcze inne. Nazywa się ono Królestwo Księżyca. Od wieków się kłócimy, chociaż nikt już nie wie czemu. Jestem księżniczką, czyli córką króla i królowej, ale moja mama nie żyje. Codziennie odwiedzam jej grób i przypominają mi się stare czasy kiedy ona jeszcze żyła i bawiła się ze mną. Najlepiej opowiem Wam tą historię od początku. 
Miałam 8 lat i właśnie tego dnia koło południa bawiłam się w moim pokoju szmacianą lalką, którą zrobiła mi moja mama. Nagle usłyszałam wybuch, potem drugi i trzeci. Słyszałam ich coraz, więcej i ze strachu schowałam się pod łóżko i zamknęłam oczy. Leżałam tak 10 lub 15 minut. Po chwili usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojego pokoju. To byli moi rodzice. Wyszłam spod łóżka i dopiero wtedy zauważyłam, że mój pokój zaczął się palić.
- Chodź córeczko. - powiedział mój ojciec.
- Co się stało?! Czy może nam się stać coś złego?! - spytałam ze łzami w oczach.
- Nie, kochanie. Wszystko dobrze. - próbowała mnie uspokoić mama. - Tylko chodź. Jak najszybciej.
Wybiegliśmy z mojego pokoju. Wszędzie był ogień. Nagle na moją mamę spadło palące się drewno. Tata zdjął to z niej, ale ona zaczęła się palić. Nie mogłam na to patrzeć. Mój ojciec próbował jej pomóc, ale ona tylko powiedziała do mojego ojca:
- Tyrone, zostaw mnie i tak już mi nie zdołasz pomóc.
- Ale, Mirando...
- Zabierz Veronicę w bezpieczne miejsce, proszę. - po czym zwróciła się do mnie. - Kocham cię, córeczko. 
To były ostatnie słowa, które od niej usłyszałam, bo tata pociągnął mnie ze sobą. Udało nam się wyjść z zamku. Wszyscy mieszkańcy próbowali ugasić ogień, ale udało się to dopiero następnego dnia, ponieważ w nocy padał deszcz. Około tydzień po tym zapytałam ojca co było przyczyną pożaru, a on odpowiedział:
- Królestwo Księżyca.
Od wtedy znienawidziłam sąsiednie królestwo tak samo jak mój ojciec. Aż do pewnego dnia...

Mam nadzieję, że się podoba :) Komentujcie :]

Hej :)

Miałam świetny pomysł na pewną historię, która mam nadzieję , że się Wam spodoba.
 Historia toczy się w średniowieczu. Dwa królestwa, które leżą na przeciwko siebie są ze sobą od wieków skłócone. Nikt nie zna przyczyny tej kłótni, ponieważ zaczęła się ona tak dawno. Pewna księżniczka z jednego z królestw spotyka księcia z drugiego królestwa na łące, które nie należy do nikogo, a on opowiada jej o Ognistym Klejnocie. Dziewczyna wyrusza w daleką podróż po Klejnot. Czeka tam na nią wiele pułapek. Czy ktoś pomoże jej w tej wyprawie? Czy dziewczyna zdobędzie Klejnot, a jeśli tak to  jakie mogą być konsekwencje tego? Dowiecie się czytając tą historię.
To tylko takie krótkie wprowadzenie, żebyście wiedzieli o czym jest historia :) Mam nadzieję, że Was zaciekawiło. I proszę o komentarze, bo to motywuje.